Artur Zaborski: Od lat żyje Pani pomiędzy Polską i Afryką. Gdzie jest Pani ojczyzna?
Joanna Kos-Krauze: Ojczyzną jest Polska, ale ojczyzny mogą być różne: rzeczywiste i duchowe. W Afryce czuję się dobrze, ale żeby tak się czuć, trzeba się jej nie bać. A to nie jest łatwe, bo to nie miejsce dla wszystkich. Trzeba mieć pewną konstrukcję psychiczną, żeby emigracja czy wyjazd, nawet okresowy, mogły dojść do skutku i żebyśmy czuli się z nimi właściwie.
Jak wyglądało u Pani przełamywanie strachu przed Afryką?
Kilka lat mieszkaliśmy z Krzysztofem w RPA, w której warunki do życia są trudne. Trzeba wiedzieć, jak się po niej poruszać. Na pewnym poziomie wciąż istnieje tam segregacja. Zwłaszcza pod kątem ekonomicznym jest ona szalenie przejmująca. Choć w Polsce teraz też zaczyna być tak samo. Inaczej dzieje się np. w Rwandzie, która jest bezpieczna, bo to kraj policyjny. Może z wyjątkiem miejsc przy granicy z Kongo. Żeby dobrze się czuć i przełamać swój strach, trzeba zrozumieć innych ludzi.
My, Polacy, mamy problem z historią i geografią. Mówię to zupełnie poważnie. Jesteśmy narodem niedouczonym i mało interesujemy się światem. Dlatego niewiele rozumiemy z procesów historycznych.
Sądząc po języku, który aktualnie rządzi w mediach, można wywnioskować, że jesteśmy ludźmi zagubionymi w rzeczywistości. Zagubiliśmy się w niej na własne życzenie. Nie można wykrzykiwać haseł podsuniętych przez księży czy media, jeśli są one efektem haniebnej refleksji nad światem i życiem. Żeby było inaczej, trzeba odrobić pewne lekcje, czytać książki, być otwartym i rozmawiać. Może się tego nauczymy, ale mam podstawy do obaw, że wszystko zmierza w kierunku tego, by nasz kraj był faszystowski i rasistowski.
Dlaczego?
Właśnie kończę film o skutkach wydarzeń w Rwandzie w 1994 r., który jeszcze bardziej uświadomił mi, że ludobójstwo w historii cywilizacji nigdy nie było aktem spontanicznym. Do tego trzeba przygotować społeczeństwo. Poprosiłam niedawno asystentkę, żeby zrobiła mi wyciąg z leadów z gazet z lat 30. w Niemczech. Przeanalizowałam je i odniosłam wrażenie, że czytam współczesną polską prasę. Te same śródtytuły, ten sam język. Dlatego myślę, że to, co się aktualnie dzieje u nas, to już nie jest kabaret, tylko poważna sprawa.
Jak wyglądało to przygotowanie w Rwandzie?
To był długoterminowy proces, który swój początek miał w czasach kolonialnych. Wielką rolę w tej historii odegrali Belgowie i Kościół, bo to oni wskazali tych, których trzeba było poniżyć i naznaczyć. Nie widzimy związku między wydarzeniami, które rozgrywają się co kilkadziesiąt, a czasami co kilkaset lat. Jednak one teraz obradzają w Europie, która zmienia swój kolor i kształt. Jestem pesymistką, jeśli chodzi o utrzymanie struktury Unii Europejskiej. Nie uważam, że to źle, tylko szalenie ciekawie. Kiedyś przecież Neron nie wyobrażał sobie, że upadnie Rzym. Upadł, a w dziejach świata nic się nie stało. My, a zwłaszcza nasze dzieci i wnuki, stoimy przed ogromnym wyzwaniem zmierzenia się ze skutkami procesu, który trwa od dekad i którego nikt już dziś nie zatrzyma. Mam na myśli powracający do Europy kolonializm.