fbpx
Tomasz Kunz lipiec-sierpień 2016

Gorejący Tygrys i mesjańska resztka

W czasach gdy akademiccy filozofowie zadowalają się na ogół rolą komentatorów i glosatorów wielkich myślicieli przeszłości lub też, zdradzając swoje powołanie, zaciągają się pod sztandary zwaśnionych politycznych plemion, by oddawać się zbiorowej ideologicznej egzaltacji, Agata Bielik-Robson rozwija konsekwentnie swój filozoficzno-teologiczny projekt, który z uwagi na rozmach i oryginalność jawi się jako zjawisko wyjątkowe i niemal odosobnione we współczesnej polskiej myśli humanistycznej.

Artykuł z numeru

Czy religia ma przyszłość?

Czy religia ma przyszłość?

Aby zrozumieć i docenić odrębność i ryzyko tego projektu, wystarczy powiedzieć, że lokuje się on na pograniczu filozofii i teologii, co jest zjawiskiem rzadkim w kraju, w którym teologia, jeśli w ogóle wchodzi w relację z nowoczesną świecką filozofią, to z reguły w celach apologetycznych, podporządkowanych obronie doktrynalnej prawowierności. Zaznaczmy też od razu, że w pracach Bielik-Robson głównym źródłem inspiracji pozostaje teologia żydowska, i to w dodatku daleka od ortodoksji, tworzona przez myślicieli i filozofów, dla których powrót do judaizmu zarówno w wymiarze biograficznym, jak i czysto spekulatywnym nie oznaczał wcale negacji nowoczesnej świeckości i zerwania z sekularnym wymiarem historii, lecz raczej dopełnienie owego wymiaru o niezbędny ich zdaniem, a wyparty przez nowoczesność nurt myślenia religijnego, przybierający formę niejawnych, lecz oddziałujących z ukrycia na nasze życie postsekularnych „kryptoteologii”. Dlatego w myśli Bielik-Robson nie znajdziemy podobnie jak u jej filozoficznych mistrzów, ani śladu reaktywnej nostalgii za odhistorycznioną dogmatyczną teologią. Choć z konserwatywnie nastawionymi krytykami modernitas łączy ją nieskrywana niechęć do konsekwentnie odczarowanej wizji świata, wyzbytego wszelkiej transcendentnej poświaty, to już podejmowane przez nią próby poszukiwania remedium na ten stan rzeczy nie mają w sobie nic z reaktywnego, powrotno-pokutnego zwrotu, typowego dla rozmaitych antynowoczesnych projektów nowej ortodoksji czy też konserwatywnych odmian teologii politycznej. Jakby tego było mało, autorka Cieni pod czerwoną skałą włącza także do swoich rozważań refleksję nad literaturą, którą traktuje nie tylko jako pełnoprawne, ale wręcz uprzywilejowane medium służące wyrażaniu tych „kryptoteologicznych” treści, które, nie znajdując dla siebie odpowiedniego języka w sztywnych ramach tradycyjnych dyskursów kościelnej i świeckiej teologii, odnalazły go dopiero w żywiole literatury. Ta swoista literacka teologia staje się przede wszystkim pochwałą dyskretnego światła, które wydobywa z cienia materialność tego, co poszczególne – jednostkowego życia, pojedynczego detalu, niepowtarzalnego szczegółu – osłabiając tym samym nieznośną apodyktyczność bezosobowego głosu dogmatycznej „racji ostatecznej”, przed której powagą powinno się ukorzyć niepewne i pozbawione oparcia indywidualne doświadczenie. To za poszczególnością ujmuje się „mały głos literatury” (s. 11), bo właśnie w literaturze abstrakcyjne idee zderzone z konkretem jednostkowego istnienia oblekają się w ciało, materializują się w losach bohaterów lub poszukują dla siebie wyrazu w nowych formach języka, za pomocą których człowiek próbuje opisać swoją kondycję. „Widziana w ten sposób literatura – pisze we wstępie autorka – staje się jedynym w swoim rodzaju narzędziem przepracowywania idei: obracaniem ich w ciało, rodzeniem w ludzkiej postaci, sprowadzaniem na ziemię” (s. 13).

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się