Niezależnie bowiem od tego, czy jesteśmy większymi czy mniejszymi optymistami, wszyscy wybierzemy raczej życie niż śmierć, zdrowie zamiast choroby, dobrobyt, a nie ubóstwo; zgodzimy się, że wolność jest lepsza od tyranii, wojna zaś nie może równać się pokojowi. Wszystkie te parametry można dziś zmierzyć, a wyniki prześledzić w perspektywie czasu.
Wniosek jest zatem prosty: jeśli obserwujemy wzrost pozytywnych tendencji, w pełni uzasadnione jest mówienie o postępie.
Dla Johna Graya jest to jednak problematyczne. W kampanii przeciwko nauce, humanizmowi i oświeceniowemu racjonalizmowi przekonuje on, że wszystkie nasze starania, aby uczynić świat lepszym, spełzły jak dotąd na niczym. Ciężko byłoby ten karkołomny pogląd obronić już w świetle tak oczywistych dokonań jak zniesienie niewolnictwa, tortur i publicznych egzekucji. Najnowsze statystyki pokazują jednak, że Gray myli się jeszcze bardziej. Wyraźnie bowiem wynika z nich, że po tysiącleciach powszechnej biedy i despotyzmu od jakiegoś czasu nieprzerwanie rosną kluczowe wskaźniki: żywych urodzeń, skolaryzacji i demokratyzacji, stanu zdrowia oraz długości życia. Co w tym kontekście najważniejsze – coraz mniej ludzi żyje w stanie wojny. W latach 80. XX w. kilkoro teoretyków wojskowości dostrzegło ku swemu zdumieniu, że wojny pomiędzy mocarstwami, czyli najbardziej niszczycielska postać konfliktów zbrojnych, właściwie zanikły. Wówczas mogło to jeszcze uchodzić za dzieło przypadku, jednak przez kolejnych 30 lat ten trend tylko się umocnił.
Niedługo potem nadeszła kolejna miła niespodzianka. Na początku lat 90. politolodzy zaczęli wskazywać, że tendencja spadkowa dotyczy nie tylko wojen między mocarstwami, ale wszystkich rodzajów działań zbrojnych. Instytuty badawcze w Oslo i Uppsali wykazały to niezbicie, zestawiając liczbę ofiar wojen, począwszy od 1946 r. Okazało się, że na początku naszego tysiąclecia była ona ponadstukrotnie (!) niższa niż po II wojnie światowej i nawet konflikty w Iraku i Syrii niewiele tu zmieniły. Inne statystyki pokazują z kolei tak znaczący spadek przypadków ludobójstwa i masowych mordów, że nawet gdyby dane miały się okazać skrajnie nieprecyzyjne, nie miałoby to wpływu na ogólny trend.
Gray usiłuje ośmieszyć wszystkie te fakty, przyczepiając im etykietkę „nowej ortodoksji”.
To naturalne, że nowe odkrycia często wita się z niedowierzaniem lub próbuje im zaprzeczać. Większość z nas pada bowiem ofiarą złudzenia poznawczego – ocenia świat na podstawie gazetowych nagłówków, a nie naukowych danych.
Choćby nie wiem jak bardzo skurczyła się przemoc, eksplozji i strzelanin zawsze wystarczy do zapełnienia serwisów informacyjnych, podczas gdy cała reszta planety, ciesząca się na co dzień spokojem, nie jest oczywiście warta dziennikarskiej uwagi. Wbrew zatem temu, do czego nakłania nas Gray, rzetelną wiedzę na temat przemian cywilizacyjnych powinniśmy czerpać z naukowych zestawień, a nie z tabloidów.