Jesień. Początek października.
Wschód słońca: 6:50.
W Indiach od wczoraj lekarze walczą o życie dziewczynki, która urodziła się trzymając serce w prawej dłoni. Serce rozwinęło się na zewnątrz ciała, między szyją a obojczykiem. Dziewczynka urodzona w biednej rodzinie rikszarza umrze, jeżeli szybko nie zostanie poddana operacji.
W Polsce: „czarno, czarno, piekielnie czarno”. Taki wpis ukazuje się na fanpage’u poświęconym Zofii Stryjeńskiej. Są tacy, którzy słowo „piekielnie” (to jej słowa z 1934 r.) traktują dosłownie. Komentują, że czuć siarkę.
W Warszawie, na Starym Mokotowie o siódmej rano starszy mężczyzna na ulicy, przed oknem sąsiadki krzyczał przez 30 minut: „Miłooość, miłooość. Diabli tam miłooość. Kogo dziś stać na miłooość?!”. Sąsiadka nie zareagowała.
O ósmej, z naprzeciwka, tą samą stroną drogi co ja szła kobieta. Szła powoli, lekko przygarbiona. W deszczu złożyła parasol i zupełnie przemokła. Spłoszyła się swoją niezręcznością. Kiedy ją mijałam, nie popatrzyła mi w oczy, ale powiedziała: „Bo ludzie potrafią dziwić się w bardzo okrutny sposób”.
O dziesiątej zadzwonił kurier. Nie ma nikogo w domu, a on stoi z paczką przed bramą. Prośba, żeby zostawił pakunek na wycieraczce przed drzwiami, to ostatnie piętro. Zostawił, tylko że na wycieraczce przed drzwiami wejściowymi do kamienicy.
O czternastej zupa. Gotowała się zbyt szybko.
O piętnastej zgadzam się z Ryszardem Kapuścińskim. Porządkowanie biurka rzeczywiście polega głównie „na zdejmowaniu leżących na nim stosów książek i papierów i układaniu ich na podłodze”.
Nie tylko książki, ale i kartki papieru widać wszędzie. W szufladach, na regałach, w kredensie, pod łóżkiem, w szafie między bielizną. No i na podłodze. Układam to i tamto.
O siedemnastej dzwoni telefon. Ktoś nie może zrozumieć, o co chodzi w końcowej scenie filmu Ostatnia rodzina. „Wszedł chłopak do Beksińskiego, połaził po mieszkaniu i nie wiadomo z jakiego powodu go zadźgał”. Tłumaczę i odsyłam do książek.
Piętnaście minut później zamiast sprzątać, uczę się alfabetu Morse’a. Wystukuję tekst piosenki Mieczysława Fogga Bluzeczka zamszowa. Śpiewała ją ukochanemu Wiesława Śmiechowska, córka Antoniego Pajdaka, kiedy siedzieli w więzieniu na Rakowieckiej, w celach obok siebie.
Wymyślam tytuł książki: Krótka historia o długiej miłości.
Zapalam dwie świece cerkiewne, bez intencji.
Naprawiam stary niciak.
Maluję framugi.
Stroję akordeon.
Biorę do ręki scyzoryk z grawerunkiem na ostrzu. „Nie przyszłam do was po wasze pieniążki, przychodzę żebyście czarnej nocy nie czynili w biały dzień” (słowa Papuszy).
O osiemnastej wyobrażam sobie listy, które Heiner Müller pisał do Zofii Słaboszowskiej, polskiej aktorki. Zakochany, po tym jak zobaczył ją w „Playboyu”, wysyłał w kopertach grzebyki do czesania włosów łonowych. Od rodziny Zofii wiem, że grzebyki istniały.