W ujęciu autora historia pamięci nie jest z kolei encyklopedią ani katalogiem tekstów, utworów, pomników, upamiętnień i uroczystości związanych z powstaniem w ciągu tych 70 lat. Nie chodzi mu o to, aby skrupulatnie odnotować wszystko, co się na dzieje pamięci o powstaniu składa, ale o to, żeby zaproponować opowieść o strukturze tych dziejów. To m.in. mocne tezy, które formułuje i do których stale wraca Napiórkowski, sprawiają, że Powstanie umarłych, choć to tom pokaźny, dotykający spraw bolesnych i bardzo uczony, czyta się aż zaskakująco dobrze.
Obłęd pamięci
Główne tezy są dwie: po pierwsze, jako że powstanie warszawskie nie zostało po wojnie właściwie, wystarczająco, uczciwie upamiętnione, wciąż – jako społeczeństwo pamiętające – tkwimy w sytuacji „zbiorowego obłędu” (s. 39), obsesyjnie i bezskutecznie starając się to nadrobić. Strasznych przeżyć nie przepracowano odpowiednio i nasi powstańczy „nieopłakani zmarli powracają – w kulturze, polityce, zbiorowej wyobraźni – dręcząc i podporządkowując sobie świat żywych” (s. 40).
Po drugie, precyzyjna analiza kolejnych zjawisk składających się na tę obłąkaną pamięć pokazuje trwałość jej form: to, jak pamiętamy dziś o powstaniu, zależne jest nie tylko – a wręcz nie tyle – od tego, co się wydarzyło w sierpniu i wrześniu 1944 r., ale od tego, jak było ono pamiętane w międzyczasie. Ten „międzyczas” jest właściwym polem badań Napiórkowskiego: pieczołowicie rekonstruuje on antagonistyczne wobec siebie formy „oddolnej” pamięci o powstaniu, podtrzymywanej zwłaszcza przez środowiska AK, i polityk pamięci, a raczej zapomnienia, prowadzonych przez władzę. Pamięć powstańcza stała się w efekcie „kodem” oporu, opozycji, sprzeciwu wobec władzy, i pozostałości tych jej cech można po dziś dzień zaobserwować.
U podstaw atrakcyjności książki Napiórkowskiego leży także strategia wywodu pozwalająca czytelnikowi, „użytkownikowi” polskiej pamięci, zobaczyć coś znanego zupełnie na nowo, zastanowić się nad czymś, co wydawało się oczywiste, domyślne, koniecznie prawdziwe. Punktem wyjścia jest obraz Warszawy początku roku 1945: obraz-klisza, obraz-emblemat, morze ruin, stolica zrównana z ziemią. W naszej zbiorowej świadomości ten wyobrażony pejzaż jest, by tak rzec, sterylny czy wręcz księżycowy, to puste, wymarłe miasto, z którego pozostały tylko gruzy.
Napiórkowski każe nam pomyśleć o czymś innym: Warszawa była wtedy prowizorycznym cmentarzyskiem, pełnym płytko pogrzebanych i w ogóle niepogrzebanych zwłok, powodujących także realne zagrożenie epidemiologiczne!
Ta makabryczna świadomość przetwarza wyjściowy obraz i staje się początkiem opowieści o nieudanych, niewłaściwych, pospiesznych pochówkach, o fałszowaniu pamięci, która potem przekształci się w opowieść o niedokonanej żałobie i metaforycznym powrocie umarłych.