Dyskusja nad fragmentem książki Johna Ellisa Literature Lost. Social Agenda and the Corruption of the Humanities odbywa się w kilkanaście lat od publikacji. Osłabia to siłę zawartych tam argumentów. Jeśli jednak nie tyle cały tekst, opisujący sytuację humanistyki w Stanach Zjednoczonych, ile wyciągnięte zeń wnioski, dotyczące współczesnego sposobu uprawiania literaturoznawstwa, budzą wciąż emocje – i to w zupełnie innym kraju – to znaczy, że przedstawione tezy, także reakcje na nie, warte są ponownego rozważenia.
Dodatkowymi bodźcami do napisania tych kilku uwag stały się: spotkanie na Uniwersytecie Jagiellońskim, będące obszernym komentarzem do toczonej na łamach „Znaku” debaty wokół wspomnianego tekstu, a także spory na temat literaturoznawstwa i akademickiej polonistyki oraz sztuki współczesnej, prowadzone ostatnimi czasy na łamach różnych gazet, w tym zwłaszcza „Tygodnika Powszechnego”.
Nie będę posługiwać się nazwiskami, bo nie chcę polemizować z konkretnymi osobami czy wypowiedziami. Pragnę jedynie ustosunkować się – na marginesie głośnych dyskusji – do kilku kwestii, które wydają mi się niezwykle istotne.
Opozycje binarne – reaktywacja
Jest swoistym paradoksem, że odrzucane wraz ze strukturalizmem i wszelkim konserwatywnym myśleniem opozycje binarne wracają, jak gdyby nigdy nic, w rozmowie o współczesności. Chłopcem do bicia został esencjalizm, za którym stać mają – przywoływani każdorazowo, niczym syjamskie bliźnięta, Kartezjusz z Kantem. Ciemną stronę mocy reprezentować mają dalej: myślowy konserwatyzm (najwyraźniej wszystko jedno, czy społeczny czy badawczy; instytucjonalny czy mentalny) zakładający jakoby istnienie niewzruszonej jak mur hierarchii, stałego sensu utworów, zamkniętych kategorii, sztywnego kanonu lektur. Na tej liście są jeszcze: monolityczność i archaiczność kierunków studiów na uniwersytetach, mieszczańskość obyczajów, skrajny dogmatyzm, dydaktyczna pimkowszczyzna i brak zrozumienia dla rozmaitych mniejszości. Słowem – nuda, patos, porządek, sztywne reguły, kamienne bezduszne wartości, hipokryzja, żmudne analityczne procedury zakończone katalogiem oczywistych cech i jeszcze naiwna wiara w język jako środek bezpośredniej komunikacji oraz łączenie w jedno i przyszpilanie na siłę trzech archaicznych, a niepochwytnych pojęć-motyli, tj. Prawdy, Dobra i Piękna.
Po drugiej, świetlanej stronie retorycznej barykady sytuowana jest natomiast prawdziwa nowoczesność (wyznaczana przez Nietzschego i Derridę, z Heideggerem, Lacanem, Foucaultem, Barthes’em, Deleuze’em itd. w tle), za nią zaś: konstruktywizm i pragmatyzm, kontekstualizm, liberalizm, radykalna wolność interpretacyjnych i uniwersyteckich poczynań, także wolność od naukowych oraz społecznych uprzedzeń i dogmatów, swoboda nieskrępowanej faktami historycznej narracji, pozbawiona ograniczeń estetyczna oraz interpretacyjna ekspresja. Ponadto: kreatywność myślenia, aprobowanie bezpośrednich, niesztampowych reakcji i jeszcze poczucie zwodniczości języka oraz niestabilności znaczenia, zatem kres naukowej naiwności i taniego poznawczego optymizmu.