Nie dysponujemy jednym obrazem obozów, ponieważ nie pełniły one tylko jednej funkcji. W swej mrocznej historii dostosowywały się do aktualnych potrzeb III Rzeszy. Były więc i „aresztami ochronnymi” dla więźniów politycznych, obozami dla jeńców, później dla pracujących, wreszcie dla ginących. Ale były także fabrykami broni, eksperymentalnymi placówkami medycznymi, miejscami kwarantanny. Jak pisze Wachsmann: „Zdolność systemu obozów koncentracyjnych do absorbowania zmian i adaptacji bez utraty nadrzędnego celu miała okazać się jedną z jego najbardziej przerażających cech”. W szczytowym momencie było ich około 560, wraz z licznymi obozami filialnymi. Opisując KL, autor przedstawia w zasadzie zupełnie odrębny świat. Przedziwny, ale naprawdę istniejący kosmos zbrodni.
Na froncie politycznym
Imponuje objętość pracy, przystępny język, skonstruowanie jednej, konsekwentnej narracji. Jeszcze większe uznanie budzi umiejętność wielorakiego spojrzenia na KL. Autor chętnie oddaje głos zarówno więźniom, jak i oprawcom, okolicznym mieszkańcom, wreszcie stara się spojrzeć na zagadnienie przez pryzmat samej III Rzeszy. W efekcie otrzymujemy dzieło, którego lektura nie nuży pomimo ogromnych rozmiarów.
Autor wielokrotnie stawia trafne pytania, jak choćby o to, skąd tyle przemocy w obozach koncentracyjnych. Pierwsi strażnicy to bezrobotni – swoją gorliwością odwdzięczali się państwu, które się o nich zatroszczyło. Po rozpoczęciu II wojny światowej obozowe SS będzie kreować własny wizerunek: żołnierzy walczących na froncie politycznym. Inni mogli strzelać z dział, latać samolotami, ale to strażnicy obozów koncentracyjnych poświęcali się, pilnując łajdaków i jednostki aspołeczne. Jakkolwiek esesmani próbowali usprawiedliwić swoją morderczą działalność, Wachsmann celnie punktuje, że bez pomocy wódki nie byliby w stanie prowadzić masowego zabijania. Alkohol stawał się niezbędny, aby zagłuszyć wyrzuty sumienia, aby stępić ostrość obrazu. Z czasem uzależniał do tego stopnia, że zabijano tylko po to, aby dostać swój przydział wódki. Wciąż powtarzano, że więźniowie nie są ludźmi. Obozowi strażnicy mówili to tak często, że po wojnie recytowali niemal bez zająknięcia: nie mordowaliśmy, tylko dokonywaliśmy aktu humanitaryzmu; nie katowaliśmy, tylko wprowadzaliśmy dyscyplinę. Zaskakujące jest, że obozy koncentracyjne miały wtopić się w krajobraz tak bardzo, że aż stać się jego częścią integralną.
Każdy obóz to w rzeczywistości małe miasteczko – własne magazyny, uniezależnienie od świata zewnętrznego, sprowadzanie przez personel wyższego stopnia swoich żon i dzieci, miłosne relacje pomiędzy strażnikami a strażniczkami.
Okolica chętnie podejmowała ekonomiczną współpracę. W pobliżu obozu Auschwitz miał powstać nawet park wypoczynkowy dla mieszkańców pobliskiego miasteczka. Pisząc zupełnie brutalnie: każdy na zewnątrz drutów korzystał z obecności obozu.