Jaki był zatem dla Polski rok 2009? Moim zdaniem, widać gołym okiem kontrast pomiędzy danymi określającymi stan polskiej gospodarki i międzynarodową sytuacją naszego kraju a klimatem życia politycznego. Te dwie pierwsze kwestie powinny nam dawać poczucie satysfakcji, kwestia ostatnia natomiast winna stanowić powód do zmartwienia.
Możemy odczuwać satysfakcję, że jako jedyne państwo Unii Europejskiej odnotowaliśmy w 2009 roku wzrost gospodarczy. Można oczywiście dyskutować, jak wielką rolę odegrała tu polityka rządu, zdrowy rozsądek i pracowitość rodaków, a także struktura naszej gospodarki. Jednak fakt pozostaje faktem. W okresie, w którym – niekiedy pomimo wydatkowania dużych pieniędzy na programy antykryzysowe – cofały się gospodarki wszystkich państw należących do UE, polska gospodarka posuwała się do przodu, i to w warunkach dosyć oszczędnej polityki finansowej. Niewątpliwym sukcesem było także osiągnięcie przez Polskę szóstego miejsca w Europie pod względem dochodu narodowego liczonego przy uwzględnieniu realnej siły złotego.
Jakkolwiek w mijającym roku polska polityka zagraniczna nie zanotowała spektakularnych sukcesów, to jednak był to kolejny rok umacniania pozycji naszego kraju na arenie międzynarodowej, w szczególności w Unii Europejskiej.
A jednak w dotyczących spraw publicznych prognozach na dwanaście najbliższych miesięcy przeważają opinie o nasileniu się walki politycznej, sporów pomiędzy prezydentem i rządem oraz społecznych protestów. Skąd ten pesymizm?
Wynika on przede wszystkim z obserwacji życia politycznego rozgrywającego się na ogólnonarodowej scenie. Z pewnością mijający rok nie był pod tym względem budujący. W dalszym ciągu życie to ogniskuje się wokół konfliktu pomiędzy PO i PiS-em. Jak dotychczas nie pojawiła się tutaj licząca się trzecia siła, która zaproponowałaby Polakom inny styl uprawiania polityki i przedłożyłaby nam znaczącą ofertę programową.
Pomimo że w Sejmie od ponad dwóch lat nie ma już Samoobrony ani Ligi Polskich Rodzin wciąż odnoszę wrażenie, iż nadal postępuje erozja autorytetu polskiego parlamentu. Dlaczego tak się dzieje? Odpowiadając na to pytanie krótko i w sposób najbardziej ogólny, powiem tak: zdaniem większości obserwatorów życia publicznego – jak sądzę – w parlamentarnych sporach dobro publiczne zdecydowanie ustępuje przed interesem partii politycznych. W sposób spektakularny widać to w pracach sejmowych komisji śledczych, w tym powołanej ostatnio komisji do spraw tzw. afery hazardowej. Wcale nie chodzi tam o wspólne przybliżanie się do prawdy w celu wyeliminowania z życia publicznego patologii, ale o dopieczenie politycznym konkurentom i obronę bardzo doraźnie pojmowanych interesów własnego ugrupowania. Dyskusje w komisjach śledczych – czy na przykład w studiach telewizyjnych i radiowych – przeradzają się na ogół w pyskówki. Za ten stan rzeczy odpowiadają przywództwa partii politycznych i sami parlamentarzyści. Nie są oni jednak jedynymi winnymi. Znaczną część odpowiedzialności ponosi większość mediów, ulegająca procesowi tabloidyzacji. Media te nie proponują poważnej debaty. One chcą pyskówek i nierzadko do nich zachęcają. Szczególnym powodzeniem cieszą się w nich politycy skandaliści, brutale i osoby źle wychowane. Efektem tych zjawisk jest odwracanie się wartościowych ludzi od udziału w życiu politycznym, a także bardzo niski poziom zaufania do tzw. klasy politycznej i przedstawicielskich instytucji polskiej demokracji.