Osobliwa to była szkoła. Ci, którzy w latach 50. i 60. uczęszczali na zajęcia prowadzone przez Leszka Kołakowskiego, Bronisława Baczkę, Jerzego Szackiego czy Andrzeja Walickiego, mieli wyraźne poczucie, że wspomniani mistrzowie są myślicielami jednego nurtu, że łączy ich pewna wspólna wrażliwość, a może coś więcej: że wyznają i promują w swoich książkach podobne idee. Sami profesorowie tzw. warszawskiej szkoły historyków idei nigdy natomiast takiego poglądu nie podzielali. Choć znali się i łączyły ich pewne towarzyskie zażyłości, nie mieli przekonania, że tworzą coś wspólnego – ruch o jednym, dającym się wyraźnie wyodrębnić rdzeniu. Która z tych perspektyw bliższa jest prawdy? I jakie – jeżeli w ogóle jakiekolwiek – tematy poruszane przez „przedstawicieli” wspomnianej szkoły moglibyśmy uznać za ważne i aktualne również z dzisiejszej perspektywy?
Ani rewizjonizm, ani sceptycyzm
Pierwsze, co rzuca się w oczy, kiedy myślę o głównych przedstawicielach warszawskiej szkoły historyków idei, to odrębność każdego z nich. Leszek Kołakowski był przede wszystkim filozofem, wnikliwym badaczem doktryn religijnych i politycznych, niezwykle wrażliwym na metafizyczną stronę ludzkich dylematów. Bronisław Baczko uprawiał historię idei. Zajmował się badaniem konkretnych zjawisk politycznych, w szczególności: rewolucji francuskiej i oświecenia. Jerzy Szacki był klasycznym socjologiem, którego bardziej niż górnolotne idee interesowały ich praktyczne manifestacje. Andrzej Walicki badał historię rozmaitych zjawisk politycznych i prądów ideowych, ale zajmowała go przede wszystkim myśl rosyjska i polski romantyzm. Jako przyjaciel Isaiaha Berlina stał się również być może najwybitniejszym polskim rzecznikiem jego koncepcji pluralizmu wartości i związanej z nią formuły liberalizmu.
Wspomnianych autorów pozornie łączyło pokoleniowe doświadczenie – młodzieńcza fascynacja marksizmem, z której „wyleczyły” ich dramatyczne wydarzenia roku 1956: brutalne stłumienie przez władze Polski Ludowej robotniczych protestów w Poznaniu oraz sowiecka interwencja w Budapeszcie. Z tej perspektywy warszawska szkoła historyków idei wydaje się ściśle związana z marksistowskim rewizjonizmem, a w konsekwencji także z całkowitym odrzuceniem firmowanej nazwiskiem autora Kapitału doktryny politycznej. W tym duchu ujmował jedność szkoły choćby Paweł Śpiewak, pisząc, że starcie ze stalinizmem było dla jej przedstawicieli walką „z pokusą, i to pokusą spełnioną, (…) z własną biografią”[1].
Kiedy jednak przyjrzeć się sprawie bliżej, okazuje się to problematyczne. Wspomniane doświadczenie „wyjścia z ideologii” z pewnością było kluczowe dla Leszka Kołakowskiego czy Bronisława Baczki, ale już nie Andrzeja Walickiego. Autor W kręgu konserwatywnej utopii nigdy nie był „wierzącym” marksistą, nie należał również do partii[2]. Można zaliczyć go do grona myślicieli, którzy w przenikliwy sposób krytykowali rozmaite polityczne ideologie, ale nie tych, którzy – jak czołowi rewizjoniści po 1956 r. – „rozsadzali” marksizm od środka. Walicki nie przeszedł więc przez wspomniane – formujące jakoby profesorów warszawskiej szkoły – doświadczenie rozstania z ideologią marksistowską. Przeszli je natomiast rozmaici myśliciele, którzy zazwyczaj nie są do niej zaliczani – wystarczy wspomnieć zmarłego niedawno Zygmunta Baumana. Trudna do ustalenia lista „mistrzów” omawianej szkoły wskazuje na jej problematyczną obecność w doświadczeniu ostatnich pokoleń polskiej inteligencji.