Oczywiście dziś naiwne zwroty ku dawnym czasom należą do marginesu głównego nurtu kultury, więc sam zawarty w tym „totalnie nie” program nie zapewniłby książce sukcesu. Krytyczny stosunek do depozytu dzieciństwa niesie nawet tak wzniosły film jak Powidoki Andrzeja Wajdy, skądinąd reżysera Panny Nikt, mającej niesłodkie życie. Nie mogę ukrywać, że dla mnie memuar graficzny Hagedorn jest ciekawy jako tekst feministyczny oraz… książka mieszkanki tej samej ulicy, przy której i ja spędziłam pierwsze 19 lat życia. Aleję Piastów z jej podwórkami, kamienicami, zakamarkami wykorzystuję jako znaczącą scenerię w swojej prozie. W pewien specjalny sposób działa więc na mnie ta książka właśnie w planie, który psychologicznie i pisarsko mieści się w pojęciu nostalgii: przenosi mnie tam, gdzie już być nie mogę inaczej niż za pośrednictwem konstruowanego na różne sposoby obrazu. Hagedorn stawia sprawę jasno: nie ma w tym przeniesieniu niczego, za czym warto płakać. Przeciwnie: należy powymiatać trupy z szaf i śmieci spod dywanów, powiedzieć prawdę o przemocy, ciasnych horyzontach, nieczułości, zakłamaniu i brudzie. Zgadzam się z tym programem dla pamięci. Tak powojenny Szczecin opisuję w Bambinie i Pięćdziesiątce; taki wyłania się z Niebka Brygidy Helbig. Wymieniam narcystycznie własne teksty, by pokazać, że mamy kobiecą, feministyczną półkę nienostalgiczną.
Nie-nostalgia
Zdejmowanie z obrazu pozłotka „dobrego dzieciństwa” odbywa się tu na różne sposoby. Po pierwsze więc, sama sceneria miasta nasuwa skojarzenia z czarno-białymi kadrami neorealistów, kontrastowanymi obrazkami z książek, w które ucieka dziewczynka. Osoby mają odkształcone twarze, a przejścia między światami baśni, lękami nocnymi i zapisem codzienności wydają się płynne. Nieprzyjazność otoczenia podkreślają propagandowe cytaty, a nawet kolaże gazetowych enuncjacji. Szczecin, w którym zaczyna się akcja, jest wybitnie szary, „nie-swój’, podobnie inne, poniekąd tranzytowe dla narratorki, miasta. Dziewczynki bawią się w piwnicach, sekrety powierzają sobie w śmierdzącym wychodku na półpiętrze, walczą o klucz do łazienki z „autochtonką”. Wszystko w Szczecinie, a potem Kołobrzegu jest „poniemieckie”, zagarnięte, wyszabrowane. Nawet ogródki działkowe i rosnące w nich drzewa owocowe. Ogródki nieidylliczne, miejsca eksperymentalnego znęcania się nad dżdżownicami i ślimakami, wentylującego ściśnięte w codziennym drylu emocje.
A jednak. Czy programowo krytyczne spojrzenie wstecz nie jest deklaracją, której nie da się wypełnić? Są na tym obrazie jasne przebłyski. Duet Hagedorn–Frąś odtwarza topografię, której trudno odmówić uroku. Sama al. Piastów, z frontowymi ogródkami i właśnie szeroką aleją pośrodku wygląda na rysunkach nieźle, a wyprawy do kina „Pionier” czy „Fotoplastikonu” przy tej samej ulicy są typowymi motywami dobrej pamięci, pozwalającej bohaterce budować azyl. Nawiasem mówiąc, kino i sławny „Fotoplastikon” mieściły się przy alei, nie zaś ulicy Wojska Polskiego. To drobiazg bez znaczenia, ale takie niewielkie błędy zdradzają mechanizm pamiętania. Na przykład patronem odpychającego dziewczynkę kościoła przy Pocztowej jest św. Andrzej, a nie Antoni Bobola. Stonkę „zrzucali” nam Amerykanie raczej w pierwszej połowie lat 50., a antyprzygody czterech sióstr podchodzą pod końcówkę tej dekady. Tramwaj w tym czasie nie jeździł środkiem al. Piastów, co pokazuje rysunek. Nie jestem drobiazgowa, zdaję tu relację z odruchu, który nazwę nostalgicznym – czytamy przez zasoby własnego doświadczenia, a te zasoby leżą na ruchomym piaskach w naszych mózgach.