Był wprawdzie prozaikiem tylko na początku swojej drogi literackiej, najpierw, kiedy pod pseudonimem Brunette Coleman pisywał parodie powieści dla dziewcząt (jak podaje w posłowiu tłumacz Zimowego królestwa Jacek Dehnel, persona ta była „wojowniczą, palącą jak smok lesbijką w średnim wieku”); potem, bardziej poważnie, kiedy napisał dwie wydane tuż po debiucie poetyckim powieści. I choć planował napisać ich więcej, ostatecznie ów plan porzucił. A jednak nie są to wcale młodzieńcze niewypały. Nie jest nim z pewnością Zimowe królestwo, powieść opublikowana w 1947 r., z którą mogą się wreszcie zapoznać polscy czytelnicy. To zadziwiająco przenikliwa – szczególnie że pisząc ją, Larkin miał zaledwie 23 lata – opowieść o charakterach, relacjach międzyludzkich, a przede wszystkim o psychice dorastającej dziewczyny, która zbyt szybko przekracza smugę cienia. Dlaczego tak się stało, pozostanie właśnie zagadką tego portretu, malowanego na tle zimy w małym angielskim miasteczku, gdzieś w samym środku II wojny światowej.
Katherine Lind jest w tym miejscu cudzoziemką, uchodźczynią z innego kraju, prawdopodobnie niemiecką Żydówką, choć Larkin tej akurat kwestii nie dopowiada. Można by założyć, że posmak goryczy, chłód, a nawet tłumiona złość, którą wyczuwamy w jej obserwacjach, to rezultat wojennej, być może wręcz związanej z Zagładą traumy. Ale wydaje mi się, że to zbyt proste wyjaśnienie. Jej obcość polega na czymś innym, trudno uchwycić jednak, na czym – i tu właśnie Larkin objawia całą wybitność talentu prozaika i poety jednocześnie. Katherine jest cudzoziemką, lecz nie chodzi nawet tak bardzo o różnice kultur; jest cudzoziemką, bo coś oddziela ją od życia, coś sprawia, że ze zbyt dalekiej odległości i zbyt suchym okiem mu się przygląda. Z odległości dalekiej, ale nie aż tak, by całkiem ze świata uciec – idzie przezeń jak każdy, lecz nieco inaczej układa stopy. To właśnie czyni ją tak ciekawą: bardzo zwyczajna dziewczyna, lecz odrobinę dziwna – i ta odrobina wystarczy, by fascynować.
Współgra z jej portretem obraz angielskiej zimy: mroźnych dni i czarnych nocy, ubóstwa oraz wojennych restrykcji. W taki to dzień Katherine wraca myślami do wakacji sprzed paru lat. Została wówczas zaproszona do Anglii pierwszy raz przez chłopaka, z którym korespondowała w ramach programu nauki języka dla uczniów szkół średnich. Trzy tygodnie spędzone z nim i jego siostrą Jane na wsi stają się opowieścią o końcu dzieciństwa i obietnicach młodości, o pierwszych oczekiwaniach i rozczarowaniach. Nie ma tu wielkiej akcji, żadnego dramatu. Także gdy powracamy ze słonecznej wsi do mroźnego miasta. Wszystkie emocjonalne tony wygrywane są w drobnych, codziennych wydarzeniach, a kunszt Larkina polega na tym, że okazują się intrygujące i znaczące. Nic się z pozoru nie dzieje, lecz nie ma miejsca na nudę, a opisy przyrody są doprawdy piękne, szczególnie opisy śniegu.