Dobrze pamiętam walida, szczupłego 15-latka, którego dwa lata temu spotkałem w miejscu, dokąd ani ja, ani tym bardziej on, urodzony i wychowany w odległych o cztery tysiące kilometrów górach wschodniego Afganistanu, nie spodziewaliśmy się nigdy trafić.
W nieczynnej cegielni na przedmieściach serbskiej Suboticy, pod jej starym, wyszczerbionym kominem i na sąsiadujących z wysypiskiem śmieci hałdach z piasku, które nawet zimą porastały trawy wyższe od człowieka, znajdowali wtedy schronienie migranci sposobiący się do przekroczenia granicy z Węgrami. Rozmawiałem z grupą chłopców z Iranu, kiedy zza pleców dobiegła do mnie jego nieśmiała angielszczyzna.
Walid siedział we framudze po wybitych drzwiach. Wśród zaschniętego błota i unoszonych przez wiatr osmolonych resztek papieru, pozostałości po ognisku, które migranci rozpalili nocą, w kurzu przykrywającym kolor ich nawet najjaskrawszych dresów, czyścił buty. Używał w tym celu zwykłej nawilżonej chusteczki odświeżającej. Potem przez cały czas kiedy opowiadał mi o dzieciństwie w afgańskim Mehtarlam, amerykańskich żołnierzach, którzy nauczyli go podstaw angielskiego, i zamachu talibów, w którym zginęli jego rodzice, nie mogłem się pozbyć poczucia absurdu – patrząc na jego polerowane czarne adidasy i wiedząc, że za chwilę i tak znów pokryje je kurz.
Na koniec Walid wskazał na nasyp linii kolejowej prowadzącej na północ, w stronę granicy z Węgrami. Chciał iść dalej jeszcze tego samego dnia. Nie wiedział jednak, do którego kraju się kierować. Pytał o to, czym różnią się między sobą. I gdzie w Europie jest najlepiej.
Spotkanie z Walidem przypommniałem sobie ostatnio, wertując pewną niezwykłą książkę. Europa to ilustrowany przewodnik po naszym kontynencie, przygotowany w Niemczech dla uchodźców i migrantów z regionów odmiennych kulturowo. Wydana dzięki wsparciu Fundacji Allianz i innych instytucji, m.in. agencji fotograficznej Magnum, ma oswoić nowo przybyłych z naszą rzeczywistością, nauczyć odczytywać jej znaki. I to na każdym poziomie: od zasad tolerancji politycznej czy równouprawnienia płci aż po sposób, w jaki fizycznie oznaczamy w Europie apteki czy supermarkety. Książka nie jest dostępna w sprzedaży, jej dystrybucją wśród migrantów zajmują się pracujące z nimi organizacje.
Na pomysł jej przygotowania wpadli dziennikarze relacjonujący kryzys migracyjny w Europie i na Bliskim Wschodzie. Nie chodziło ani o przewodnik turystyczny, ani o vademecum integracji czy adaptacji kulturowej – celem była przystępna publikacja, która objaśniłaby imigrantom nową rzeczywistość, była ich pierwszą, uproszczoną „instrukcją obsługi Europy”. W końcu niewielu spośród ludzi poruszających się szlakiem uchodźczym wiedziało np., że idea integracji europejskiej powstała na gruzach kontynentu udręczonego II wojną światową; że Berlin, podobnie jak Aleppo czy Bejrut, był kiedyś miastem przedzielonym zasiekami i murami; że jeszcze kilkanaście lat temu obozy dla uchodźców Europejczyków – kosowskich Albańczyków czy bośniackich Chorwatów – powstawały na Bałkanach, które migranci z Bliskiego Wschodu przemierzali ostatnio w drodze na Zachód. Również wielu Europejczyków zapomniało o najnowszej historii. Lektura Europy uświadamia, jak bardzo nasza rzeczywistość przypominała obrazy i wydarzenia, które dziś znamy z Syrii, Afganistanu czy Iraku.