Jak pokazuje historia kościelnych afer pedofilskich w wielu krajach, strategia zatajania i zacierania śladów popełnionego zła często przychodzi duchownym łatwo ze względu na znaczny autorytet Kościoła w lokalnych społecznościach / społeczeństwach i wysoką pozycję instytucji kościelnych w życiu wielu państw. Księża, którzy seksualnie wykorzystują dzieci, są mistrzami manipulacji. Dobro, któremu ponoć służą, staje się dla nich kamuflażem, za którym skrywa się zło przenikające ich rzeczywisty sposób życia. Kapłaństwo, które wedle nauczania Kościoła ma służyć zbawieniu ludzkiemu, budowaniu życia na łasce i wzrostowi duchowemu, staje się choćby narzędziem niszczenia najsłabszych wśród słabych – ubogich dzieci. Za fasadą sutanny / koloratki kryje się głęboki upadek osobisty złoczyńców w duchownych szatach.
Zło w strukturach
Wiele mówi o tym książka Wyspa ślepców pióra dziennikarza prasowego i telewizyjnego Piotra Krysiaka. Jest ona reporterskim opisem skandalu pedofilskiego na Dominikanie, którego głównymi antybohaterami byli polscy duchowni – ks. Wojciech G. (padre Alberto) ze Zgromadzenia Świętego Michała Anioła i nuncjusz apostolski abp Józef Wesołowski (temu ostatniemu poświęcono jednak niewiele miejsca). Autor, jedyny dziennikarz, któremu zaufał padre Alberto, gdy już pojawiły się wobec niego zarzuty, odpowiedzialnie i rzeczowo mierzy się z trudnym tematem. Dostrzega choćby instytucjonalną odpowiedzialność Kościoła, ale nie ma w tym ani cienia antyklerykalnych uogólnień. To nie jest paszkwil na katolicyzm, lecz pisany stonowanym językiem opis konkretnego skandalu pedofilskiego. To również próba zrozumienia tego, co się stało – choć zło i w tym przypadku wydaje się umykać pełnemu pojmowaniu.
Walorem książki jest to, że przedstawia realia ubogich rejonów Dominikany, co zmusza do pytania o miejsce i rolę Kościoła w postkolonialnych rejonach świata oraz wynikające stąd możliwości nadużyć ze strony pojedynczych duchownych i całych katolickich instytucji. Reportaż Krysiaka znakomicie pokazuje dwuznaczność funkcjonowania katolickich struktur w post- i neokolonialnych społeczeństwach. Z jednej strony Kościół wzmacnia kapitał kulturowy i społeczny w rejonach dotkniętych skrajnym ubóstwem, pełnych przemocy struktur polityczno-społeczno-gospodarczych, wnosi w ich życie realne dobro. Z drugiej zaś strony zdemoralizowani duchowni czują się w takich miejscach jak uboga dominikańska górska wieś Juncalito niczym ryba w wodzie: mają tam swój fałszywy raj, który jest piekłem ich ofiar. Bo przecież – dobrze to rozumieli teologowie wyzwolenia – instytucje kościelne, ludzie Kościoła uwikłani w sprawy tego świata, wewnętrznie moralnie spustoszeni łatwo mogą stać się jeszcze jednym elementem struktur grzechu względem biednych i słabych społeczności. Jest coś przygnębiającego w fakcie, że debata o uwikłaniu Kościoła w kolonializm przychodzi do Polski taką drogą. I raczej nie zostanie prędko podjęta na szerszą skalę.