Ks. Mieczysław Turek (1924–2017) – popularny krakowski katecheta i duszpasterz środowisk „Tygodnika Powszechnego” i Znaku, zwany przez przyjaciół Mieszkiem – miał w sobie coś z dziecka: ciekawość świata, zdolność do zachwytu i pewien rodzaj naiwności polegającej na całkowitym braku cynizmu. Był inny niż wielu „dorosłych”. Więcej jeszcze: stanowił „tak specjalny typ księdza i człowieka, że niektórych tym denerwował i drażnił – mówił w czasie jego pogrzebu ks. Adam Boniecki. – Byli i tacy, którzy nie traktowali go całkiem poważnie”, zarzucając mu, że nigdy nie wydoroślał. Mylili się. I dobrze wiedzieli o tym ci świeccy, którzy garnęli się do ks. Mieszka, dostrzegając w nim mądrość, o jakiej powiada Ewangelia: „Jeśli nie staniecie się jak dzieci, nie wejdziecie do królestwa niebieskiego” (Mt 18, 3).
On „nigdy nie starał się odgrywać kogoś innego (…). Zawsze z prostotą był sobą, a będąc sobą – zaciekawiał, zachwycał, bawił” (A. Boniecki). Kto wie, może to właśnie owa autentyczność i wewnętrzna prawdziwość zjednywały mu ludzi młodych – takich, którym nie do końca odpowiadała katecheza prowadzona w ich rodzinnej parafii i którzy mieli z nią jakiś kłopot. On sam nie bardzo chyba wiedział, dlaczego przychodzą akurat do niego. Pytany o receptę na dobrą lekcję religii, mówił: „Wiedziałem jedno, że trzeba młodzież po prostu kochać i trzeba jej służyć. (…) Ja młodzieży nie łajałem. Ja jej wierzyłem, a z drugiej strony chciałem, żeby była prawdziwie wierząca i bardzo mądra. Żeby miała światopogląd szeroki, otwarty na wszystko, co mądre tu – na świecie – i w niebie”. Dlatego czytał z nią Biblię, polecał mądre książki, pokazywał (i komentował) wielkie malarstwo religijne… I mówił (rozmawiał): o Jezusie, o Kościele i zasadach życia chrześcijańskiego. Realizowany przezeń „program” miał charakter autorski. Kuria – pod rządami kard. Wojtyły – to akceptowała, a przysłany przez nią wizytator oceniał katechezę Turka jako bardzo dobrą, choć całkiem nietypową.
Kilkadziesiąt lat później jedna z jego uczennic powie, że ów nietypowy katecheta był dla niej dowodem nie tylko na istnienie Boga, ale i na to, że Bóg jest dobry. A wielu uczestników pogrzebu ks. Mieszka, słysząc te słowa, poczuje, że i oni mogliby się pod nimi podpisać.
Jedną z dróg, którymi ks. Turek prowadził ludzi do Boga, było doświadczenie nie tylko dobra, ale i piękna. A znał się na tym wybornie: bywał w muzeach, chadzał na koncerty, był znawcą i miłośnikiem Krakowa. Skwapliwie korzystał z każdej niemal okazji do podziwiania i kontemplacji tego, co piękne. Pamiętam błysk w jego oku, kiedy opowiadał, jak to – w czasie prac konserwatorskich w kolegiacie św. Anny – będąc już po siedemdziesiątce, wspinał się na rusztowania, żeby móc z bliska zobaczyć malowidła na sklepieniu kościoła. Przypominam sobie również naszą wspólną wizytę w Padwie – i bieg tego 75-latka do kaplicy Scrovegnich, ażeby wykorzystać kilkudziesięciominutowy postój autokaru i choćby tylko rzucić okiem na freski Giotta.