27 października 2017 r.
Kiedy się weszło w przestrzeń ostatniego dziesięciolecia przed setką, a przestrzeń ta z każdym miesiącem zdaje się dorzucać ciężaru czasu, odległość dzieląca nas – seniorów – od najmłodszych pokoleń dawno już przestaje być dyskusyjna. A przecież oto nagle następuje konfrontacja. To bliska mi „prawnuczka”! – trzylatka, która staje obok mnie i dotyka mojej pobrużdżonej dłoni, kładąc paluszek na podobnych do sznurków żyłach. „Co to jest?” – pyta. Odpowiadam, a ona kładzie obok swoją rączkę podobną do okrągłej bułeczki i dotykając jej, stwierdza z niedowierzaniem: „Tutaj tego nie ma” (podmiot, a z nim świadomość: „To ja tego nie mam”, dopiero przyjdzie).
Po tej konfrontacji ten trzyletni człowiek już nie szuka porównań. Musi przecież zderzyć się ze światem własnego rodzeństwa i prosić siostrę – 11-latkę: „Maja, baw się”, tzn.: porzuć świat książek i Internetu, spotkaj się ze mną w tej przestrzeni, w której jestem najmocniej i najprawdziwiej. Teraz to bawienie się potrwa długo. Nastolatka puszczać będzie kolorowe bańki mydlane, a trzylatka nie ustanie w rozpraszaniu ich oddechem. I tak bawią się obie.
28 października 2017 r.
Badacze mówią o starzeniu się społeczeństwa, co miałoby oznaczać coraz gęstszy świat seniorów bez kłopotu przekraczających barierę stulecia. Ale to między nami, seniorami, pulsuje teraz właśnie otwierający się inny świat. Świat najmłodszego „czwartego pokolenia”. To ten sam, który miał się wyludniać, stawać coraz uboższy, a teraz jakby go przybywało. Bo to nasi wnukowie i wnuczki zaczynają odnajdywać jedno po drugim życie budzące się koło nich i w nich samych. A lekarz patrzący na ekran ultrasonografu i jednocześnie wodzący słuchawką po ciele matki mówi: „To nie do wiary, ale proszę patrzeć”. I okazuje się, że ten maleńki, piętnastocentymetrowy człowiek zza ekranu wkłada do małych ust jeszcze mniejszy paluszek, a jego przyszli rodzice stoją, nie mogąc wymówić słowa.
Ale byli rok temu dwoje spośród takich jak oni, którzy przeżyli swoją jeszcze bardziej niespodziewaną przygodę i wtajemniczenie. Bo lekarz zaproponował nagle: „Teraz niech państwo posłuchają”, a oni usłyszeli, jak głośno bije serce dziecka, którego życie liczy się jeszcze w tygodniach. A potem pełni zachwytu zatelefonowali do własnych rodziców o tym, co się stało.
30 października 2017 r.
Tak właśnie coraz częściej 30-latkowie zaczynają spotykać się z tym samym doświadczeniem życia, które wzbudzają, które daje o sobie znać i które seniorzy mogą tylko przyjmować jako komunikat równoważący optymizmem wszystkie ich doświadczenia schyłku, odchodzenia, otwierania się na niewiadomą, za jaką jest spotkanie z Niewiadomym. Kiedy myślę o tym w spokojnych godzinach powtórnego przeżywania poznawanych komunikatów (bo jeszcze nie doświadczeń…), sama nie umiem odpowiedzieć sobie, czy jest we mnie więcej nadziei czy rezygnacji. I doświadczam, że żadne z tych przeżyć nie ma zamiaru zwyciężyć drugiego. Bo bywa także jak u tych młodych przyjaciół, do niedawna nawet nieliczących na to, że macierzyństwo i ojcostwo może stać się ich własnym udziałem. To oni teraz pochylają się nad inkubatorem, powoli zamienianym w zwyczajną kolebkę, gdzie mały, ich własny potomek przekracza granicę kilogramowej wagi ciała, każdego dnia zyskując więcej samego siebie, więcej życia, więcej umiejętności, wśród których macierzyńskie zespolenie w karmieniu staje się w którejś chwili możliwe. A już niebawem mały człowiek przekroczy swoją pierwotną wagę dwukrotnie, już wkrótce będą go mogli wziąć na ręce, powiedzieć sobie, że choć świat ujrzał dwa miesiące za wcześnie, odnajdzie na nim swoje miejsce do życia w nadziei, a potem w ich rzeczywistości rodzicielskiej.