Od roku próbuję wyśledzić dwóch myśliwych. Przejeżdżają co jakiś czas swoim dżipem polną drogą niedaleko mojego domu. Wieczorem widzę reflektory rozcinające mrok na polach, w stronę lasu. W końcu spotkałem ich w sklepie. Nosili niedbale myśliwskie kamizelki z tysiącem kieszeni i drelichowe czapeczki ze sklepu rolniczego. Kupili kiełbasę, boczek i parę butelek wódki. Wyszedłem i jechałem tuż za nimi. Znów skręcili w tę samą drogę. Zrozumiałem, że mają tam swoją dziuplę, pewnie jakiś domek myśliwski. Niepokoiło mnie to, bo wydawało mi się, że znam w tych stronach już każdy zagajnik. Myśliwi potrafią się dobrze ukryć. Umieją też bronić swojej pasji zgrabną opowieścią, argumentami wystrzeliwanymi jak z dubeltówki, z którymi trudno polemizować osobie niekompetentnej, a więc takiej, która nie przeczytała książki Zenona Kruczyńskiego Farba znaczy krew. Powstała ona m.in., by uzbroić laików w niezbędną wiedzę i nie pozwolić się manipulować.
Jednym z koronnych argumentów łowczych na obronę myślistwa jest niebezpieczny dla upraw, ba, człowieka, rozrost populacji niektórych gatunków, choćby dzika czy saren. Nie wierzycie? – powiedzą tacy panowie z dżipa. To przespacerujcie się późnym wieczorem po polach, nadstawcie uszu. Mają rację. Dawno nie widziałem tylu saren. Nocą podchodzą pod mój dom. O świcie, zanim na drogę wyjeżdżają pierwsze samochody, spacerują drogą. Słyszę wyraźnie lekkie tarcie racic o asfalt. Idą pokracznie, niezdarnie, inaczej niż po runie leśnym. Co im się stało? Dlaczego nie trzymają się lasu?
Zenon Kruczyński, przed laty zapalony myśliwy, ze spokojem i zrozumieniem mistrza zen rozmontowuje myśliwską narrację. W sezonie 2014/2015 – pisze – zabito w Polsce 83 262 jelenie, 195 045 saren, 291 450 dzików. Masowe dokarmiane zwierząt w lesie to wynalazek ostatnich dekad. Wiązało się ono również z nadprodukcją żywności. Bajka o zmarzniętych sarenkach trafiła na podatny grunt. Myśliwi nie dokarmiają leśnych zwierząt, oni je tuczą. Robią to, by się rozmnażały. Im więcej dzików, tym większą troskę myśliwy może wykazać o stan gospodarstw. Myśliwi często przypisują sobie – rzekomo naturalną – rolę drapieżników, które dbają, by populacje innych gatunków nie wymknęły się spod kontroli. To bzdura, tłumaczy rzeczowo autor. Po pierwsze, nie zna przypadku, by wilk zaatakował człowieka. Po drugie, drapieżniki nie zabijają dla przyjemności, kierują się zupełnie innymi przesłankami: ich łupem padają zwykle osobniki najsłabsze, co pozwala przetrwać tym silniejszym. Często widzi się watahę wilków spokojnie przechodzącą obok jeleni. Jeleń zachowuje się, jakby wiedział, że nie dojdzie do ataku. To wciąż nieprzenikniona dla człowieka gra między stworzeniami.
W przyrodzie od milionów lat panuje równowaga, którą myśliwi niszczą, nie tylko posyłając w kierunku zwierząt ołów, ale nieodpowiedzialnie je dokarmiając. Czas zimowy pełni w ekosystemie określone funkcje. To czas postu, naturalny środek kontrolujący rozrost pewnych gatunków, a więc potencjalne niebezpieczeństwo dla innych. Gdzie w wielu rejonach kraju podziały się zające? W Niemczech obowiązuje zakaz dokarmiania dzikich zwierząt! Skoro, jak chcą myśliwi, przyroda bez nich nie da sobie rady, to w jaki sposób naturalnie reguluje swoje populacje 600 bytujących w Polsce kręgowców, mimo że w sferze zainteresowania myśliwych pozostaje tylko 30 z nich?