Towarzyszy jej Umałat Magomedow, dowódca jednej z muzułmańskich grup zbrojnych z Dagestanu w północnym Kaukazie, który – zdaniem rosyjskich władz – był jej kochankiem czy mężem. Trudno powiedzieć, kiedy zrobiono tę fotografię. Najpewniej w ubiegłym roku, a jeśli tak, to przed końcem grudnia, bo wtedy Magomedow miał zginąć w potyczce z rządowymi siłami bezpieczeństwa. Trzy miesiące później, 29 marca, w porze porannego szczytu, Dżennet – jako jedna z dwóch tego dnia „czarnych wdów” – dokonała samobójczego zamachu w moskiewskim metrze. W wyniku eksplozji na stacjach Łubianka i Park Kultury zginęło czterdzieści osób. Ładunek zdetonowany przez Dżennet zabił przeszło dwadzieścia. Wkrótce potem samozwańczy emir Kaukazu Doku Umarow (warto pamiętać, że dobre kilka lat temu konflikt czeczeński rozlał się na inne części regionu, ulegając w międzyczasie wyraźnej islamizacji) w nagranym na wideo wystąpieniu przyznał, że zamach przeprowadzono na jego rozkaz, po to by Rosjanie poczuli, iż wojna w każdej chwili może przenieść się z południowych rubieży Federacji Rosyjskiej do samego jej centrum.
Ataki terrorystyczne, mające na celu wywołanie maksymalnych strat wśród ludności cywilnej, pozostają aktami barbarzyńskiej przemocy niezależnie od stopnia prowokacji czy doznanych krzywd, jakimi się je czasem uzasadnia. Obowiązkiem każdej władzy państwowej jest tropienie sprawców, ich wspólników i mocodawców. W tym sensie oficjalne reakcje Kremla są zrozumiałe – z tym, że problem Moskwy jest dużo szerszy. Bo nawet jeśli policyjna operacja zakończy się sukcesem, to konflikt w całym regionie – od Dagestanu po Karaczajo-Czerkiesję – podsycany mieszanką nacjonalizmów, korupcji i represji miejscowych władz oraz rozpowszechnionej wśród ludów Kaukazu kultury zemsty rodowej, bynajmniej nie zostanie zażegnany. Praktycznie we wszystkich częściach północnego Kaukazu funkcjonują dziś luźno ze sobą powiązane grupy zbrojnych dżihadystów, prowadzące w podziemiu działalność rekrutacyjną. Czy rozwiązaniem problemu jest wzmacnianie struktur siłowych i dawanie wolnej ręki politykom pokroju Ramzana Kadyrowa (promoskiewski prezydent Czeczenii), bezwzględnie zwalczającym wszelkie przejawy opozycji? Jeśli dotychczasowym celem takiej polityki miało być zagwarantowanie spokoju w Moskwie, to marcowe eksplozje drastycznie podważyły jej skuteczność. Na dłuższą metę trudno sobie wyobrazić pokój na Kaukazie bez wzmocnienia autonomicznych struktur przedstawicielskich (ze wszystkimi tego konsekwencjami, również finansowymi), które przekonywałyby zarówno głównych aktorów politycznych w regionie, jak i miejscowe społeczności o sensie i korzyściach płynących ze stabilizacji oraz państwowej łączności z Moskwą. Kłopot w tym, że takie rozwiązania bywają kosztowne, nie sprzyja im „tradycja”, a dodatkowo ich wprowadzenie komplikuje morze przelanej w Czeczenii i wokół niej krwi. Dylemat jest zatem oczywisty. Przypadek 17-letniej Dżennet, „cichej i spokojnej uczennicy”, która przepięknie ponoć recytowała wiersze w wiejskiej szkółce w Dagestanie, powinien jednak dać do myślenia decydentom, którym polecono wypracować odpowiednią reakcję na moskiewskie zamachy.