fbpx
fot. Mateusz Skwarczek/Agencja Gazeta
Ignacy Dudkiewicz luty 2018

Solidarność jest lepsza od pomagania

Co jakiś czas słyszę to samo pytanie: „Czy chrześcijanin ma obowiązek pomagać ubogim?”. Wydawałoby się, że odpowiedź nie jest wcale trudna. A jednak z tak postawionym dylematem od dawna mam problem – definicyjny. A nawet dwa. Jeden ze słowem „obowiązek”. Drugi – z „pomaganiem”.

Artykuł z numeru

Ćwiczenia z uważności

Ćwiczenia z uważności

Ten pierwszy jest mniejszy. Nie ma powodu, by obawiać się słowa „obowiązek” ani tego, co ze sobą niesie. Obowiązki są ściśle powiązane z odpowiedzialnością, a to, że chrześcijanin odpowiada nie tylko za samego siebie, ale także za otaczającą go rzeczywistość oraz innych ludzi, wydaje się truizmem. Można jednak przekonywać, że nie mówimy w takim razie o obowiązku, lecz o naturalnej konsekwencji przylgnięcia do Chrystusa, który utożsamił się z każdym człowiekiem, również, a może zwłaszcza, w jego biedzie, poniżeniu i cierpieniu. Z takiego punktu widzenia troska o ubogich nie jest obowiązkiem, ale naturalną konsekwencją przyjęcia Bożej miłości, która uzdatnia i wzywa nas, by się nią dzielić. Podobnie dla katolika uczestnictwo w niedzielnej mszy świętej nie musi być obowiązkiem, tylko potrzebą. Niech jednak pierwszy rzuci kamień, kto nigdy nie przekonywał samego siebie do pójścia na niedzielną mszę słowem „trzeba” zamiast „potrzebuję”. I dla kogo solidarność z ubogimi jest sprawą tak naturalną, że nie musi nad nią pracować. Ostatecznie to kwestia wtórna wobec przyjęcia, że chrześcijaństwo wymaga od nas potwierdzenia nie tylko w praktykach pobożnościowych i w rozwoju życia duchowego, ale również – jako religia przenikająca całe nasze życie – w przestrzeni relacji społecznych. Gdy się z tym zgodzimy, kwestia, czy nazwiemy to obowiązkiem, powinnością czy konsekwencją, stanie się drugorzędna.

Drugi problem definicyjny jest poważniejszy i niesie ze sobą donioślejsze konsekwencje. Pytanie o to, czy mamy obowiązek pomagać ubogim, kojarzy mi się z dumnym stwierdzeniem niektórych mężów, że „pomagają swojej żonie w domu”. Otóż rzecz nie w tym, by żonie „pomagać” – co z góry zakłada, że prowadzenie domu to jej powinność – ale by w równej relacji dwojga ludzi dzielić się obowiązkami zawodowymi, rodzinnymi i domowymi. Podobnie można podejść do tematu pomagania ubogim. Takie postawienie sprawy – jakkolwiek intuicyjne i rozpowszechnione – wprowadza nas od razu w rzeczywistość relacji hierarchicznej, w której oto jest ten, który pomaga, oraz ten, któremu pomoc jest udzielana, a nie dwoje ludzi spotykających się ze sobą nawzajem.

Gdy słyszę więc pytanie, czy chrześcijanin ma obowiązek pomagać ubogim, myślę, że ma obowiązek robić znacznie więcej. Chrześcijanin powinien się z ubogimi solidaryzować.

Słowa mają moc

Ktoś może powiedzieć, że to językowe rozważania bez znaczenia. Tyle tylko że to, w jaki sposób myślimy i mówimy, przekłada się również na nasze działania. Dlatego warto przyglądać się nie tylko praktykom, jakie podejmujemy – także w Kościele – wobec osób potrzebujących, wykluczonych i ubogich, ale też narracjom, które przy tej okazji budujemy. By podać pierwszy z brzegu przykład:

istnieje różnica między słowami pewnego księdza, który – prowadząc bardzo znaną, bardzo dużą i, podkreślmy to, bardzo pożyteczną akcję pomocową – często powtarza, że „kocha pomagać”, a sformułowaniem pewnej siostry zakonnej prowadzącej równie znaną, szeroko zakrojoną i bardzo piękną działalność na rzecz osób w najtrudniejszej sytuacji, która zwykła mawiać, że „kocha swoich bezdomnych”.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się