Warto przypomnieć tu choćby Niebieska zasłonę Virginii Woolf z rysunkami Julie Vivas (tłum. Magda Heydel), Domowe duchy Dubravki Ugrešić w oprawie graficznej Iwony Chmielewskiej (tłum. Dorota Jovanka Cirlić), Tata ucieka z cyrkiem Etgara Kereta i Rutu Modan, Garnitur na każdą okazję Sylvii Plath z ilustracjami Agnieszki Skopińskiej (tłum. Jagwiga Jędryas) oraz kilka polskich, jak Książę w cukierni Marka Bieńczyka i Joanny Concejo czy Obie Justyny Bargielskiej i Iwony Chmielewskiej. Ostatnio do książek ustawianych na półce okładkami do świata dołączyła Zagubiona dusza Olgi Tokarczuk, która jest przypowieścią wpisaną w oszałamiająco piękny kolaż Joanny Concejo. Niedawno w domu pojawiła się kolejna książka, która miast leżeć przy łóżku mojej córki, wędruje ze mną od biurka do kuchni i z powrotem.
W tak zwanym maminym niedoczasie między odprowadzeniem dzieci do żłobka, przedszkola i szkoły a korektą książki, między jednym praniem a siódmym, między przynoszeniem zakupów a cerowaniem dziur w spodniach gatunek „matka” posiada sekundy i ich ułamki do wykorzystania na co tylko sobie wymarzy (uwaga: ironia!). To wtedy Joanna Mueller zapisuje słowa, zdania i akapity. Nie pisze wierszy, ale notuje to, co wcześniej wymyśliło się w niej i pomiędzy nią a światem, kiedy przewijała niemowlę albo ze starszymi dziećmi rzucała się na fale podczas urlopu w Darłowie. Tak poetka tłumaczy sposób powstawania swojej pierwszej książki dla najmłodszych (w opracowaniu graficznym Marianny Sztymy) Piraci dobrej roboty i strofy o innych stworach. Ale ja jej nie wierzę! Bo poemat ten, czy kilka poemacików, jawi się jako przemyślana, misternie utkana, z namysłem zrymowana opowieść, której nie da się napisać na wyrywki, w „międzyczasie”, a tym bardziej w „niedoczasie”. Lecz którą, rzecz jasna, należy zacząć od dziecięcego pytania: „Po co są wiersze?”.
Dowiemy się, że wiersze są do wspólnego czytania na głos albo do czytania w samotności, żeby tę samotność oswoić. Wiersze są też po to, by znaleźć we wszechświecie swoje miejsce, a we wszechczasie swój czas. Ech, gdyby tak więcej dorosłych zechciało czasem zadawać te dziecięce pytania.
„Cywilizacja druku musi się ugiąć przed kulturą oralności”, napisała Mueller w Powlekać rosnące, esejach powstałych z inspiracji rozmowami i tekstami o macierzyństwie. Oralność była i jest dla tej właśnie poetki zakochanej w języku (a nie jak wielu współczesnych polskich poetów w sobie i swoich sprawach) najważniejszym źródłem pisania, studnią, z której wyławia kolejne wersy. Oto w poemacie dla dzieci, kiedy wszyscy już usiedli na kanapie, kiedy jeden wtulił się w drugiego, mama Asia zaczyna MÓWIĆ bajkę. Podczas gdy na jej ramieniu siedzą niewidoczni dla dziecięcych oczu Adam Mickiewicz i Tymoteusz Karpowicz i ci bardziej dla małych słyszalni: Konopnicka, Brzechwa, Tuwim i Wawiłow, ona, wsłuchując się w dawne strofy, snuje swoje. A w oczytaniu wierszami Mueller nie ma konkurencji, jest autorką wielu referatów, krytycznych tekstów na temat współczesnej i dawniejszej polskiej poezji, jest wreszcie korektorką, która dłubiąc po literce w cudzych tekstach, dociera do ich istoty. To dlatego tyle tu echa z wierszy, które dobrze znamy, brzechwowych zwierząt, tuwimowych rytmów, wawiłowych fikołków.