Choć z pewnością sam nie nadałby sobie tak patetycznego tytułu jak apostoł. „Pan wszystkich krów” o wiele bardziej przypadł mu do gustu. W tym zabawnym określeniu kryje się tendencja Dybczaka do uniwersalizacji świata, gdzie już jedna krowa lub kamień mogą stać się pretekstem do przywoływania mitycznych dziejów skonfrontowanych z przyszłością. I tym, co nastąpi, kiedy autora już nie będzie. Książka to zbiór krótkich opowiadań, które można czytać w dowolnej kolejności. Choć na pierwszy rzut oka nic nie łączy poszczególnych opowieści, to po lekturze całości nasuwa się wniosek, że Dybczak właściwie żongluje różnymi wersjami jednej historii. Historii o codziennym doświadczaniu niezwykłości świata i tajemnicy Absolutu, objawiającego się w rzeczach niepozornych, najprostszych. Dużo miejsca poświęca naturze. Nie jest ona ani dobra, ani zła, nosi natomiast w sobie nieuchronność i nieodwracalność. Pisarz nie próbuje czegokolwiek wyjaśnić. Stoi z boku, obserwuje. Niepowtarzalność języka prozatorskiego Dybczaka dała o sobie znać już w jego debiutanckiej Gugarze. To język w pewien sposób nieubłagalny, bo Dybczak za imperatyw wewnętrzny przyjmuje bycie częścią świata, tą niewiele znaczącą, zwyczajną do bólu, ale jednak działającą. Choćby działaniem tym miał być właśnie zapis poczynionych obserwacji.
_
Andrzej Dybczak
Pan wszystkich krów
Wydawnictwo Nisza, Warszawa 2017, s. 200