fbpx
z Bogdanem de Barbaro rozmawia Janusz Poniewierski, Marcin Żyła czerwiec 2010

Między wzniosłością a wykluczeniem

Podczas żałoby narodowej, kiedy tylko czułem, że media swoim nachalnym przesłaniem mnie zatruwają, rezygnowałem z nich. Zaś u tych moich pacjentów, którzy hipnotycznie zastygali w fotelu przed telewizorem, następował proces jakiejś ich wewnętrznej dewastacji.

Artykuł z numeru

Mistyka nadwiślańska

Panie Profesorze, co się z nami działo w ciągu ostatnich trzech tygodni, jakie mijają właśnie od katastrofy pod Smoleńskiem? Pytamy Pana jako lekarza, terapeutę…

Trudno tu o jednoznaczność. Każdy przeżywał ten okres inaczej – i byłoby rzeczą ryzykowną czynić podmiotem tej sytuacji całe społeczeństwo. Łatwiej byłoby spojrzeć na to wszystko z perspektywy żałoby jednostkowej. I tak: pierwszą i najgłębszą reakcją było swego rodzaju porażenie informacją o katastrofie – niedowierzanie, trwoga i osłupienie, które to przeżycia były udziałem wszystkich. Potem nastał czas szczególnie prawdziwy i ważny: autentyczna osobista żałoba, rozpacz bądź smutek – w zależności od „emocjonalnej odległości” pomiędzy nami a ofiarami. Czuliśmy stratę, podobnie jak wtedy, kiedy tracimy kogoś bliskiego. Wprawdzie nie zawsze lubiliśmy tych, których zginęli, były to jednak osoby nam bliskie – w takim sensie, w jakim bliscy są nam ci, którzy codziennie goszczą na ekranach telewizorów w naszych domach. Tak często bywali z nami, że nawet ci, których nie interesuje polityka, poczuli, że odszedł ktoś dla nich ważny.

Jeszcze później, w czasie oficjalnej żałoby narodowej, rozpoczął się bardziej złożony proces, w którym istotną rolę odgrywał już wątek horyzontalny: oto stoję w grupie jako jedna z tysięcy osób, które zapalają świeczkę pod Pałacem Prezydenckim. Dla jednych było to głębokie przeżycie egzystencjalne, czasem wręcz transcendentne: smoleńska katastrofa kazała im w skupieniu i samotności myśleć o kruchości życia albo o rozpaczy, którą odczuwali, tracąc kogoś bliskiego. Dla innych ważniejszy był sam motyw bycia razem, często nawet nieuświadomione poczucie społecznej jedności jako cząstki bezimiennego tłumu. W żałobie ulgę przynosi zwykle uczucie wzniosłości – i ono się właśnie w tym momencie pojawiało. Jeszcze inni próbowali się dystansować do swych uczuć.

Jednak niezależnie od charakteru przeżyć i sposobu ich wyrażania pozostaje fundamentalne pytanie: czy dajemy innym prawo do wyboru własnej drogi, czy też uważamy, że sposób przeżywania czasu żałoby jest zarazem świadectwem moralności i patriotyzmu? Jeśli czyjeś przeżycia były inne niż moje, to czy mam prawo mu zarzucać, że na przykład nie dość głęboko cierpi albo nie dość wyraźnie to cierpienie ujawnia? Nawet teraz czuję pewien niepokój, czy przypadkiem nie naruszam jakiegoś tabu, czy nie znajdzie się ktoś, kto po przeczytaniu tych słów powie, że nie jestem „prawdziwym Polakiem”. Pytanie o to, kto zasługuje, a kto nie zasługuje na to miano, wprowadza bardzo niebezpieczny społecznie dyskurs wykluczenia. A właśnie wykluczenie stało się chyba tym ostatnim etapem obiegu emocji po smoleńskiej katastrofie: tym, którzy zapalili świeczki na Krakowskim Przedmieściu, groził odruch lekceważenia ze strony tych, którzy tego nie zrobili. Ci, którzy nie dołączyli do wielotysięcznego tłumu, byli narażeni na zarzut, że nie są dość wrażliwi i patriotyczni.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się