Adam Pluszka: Zacznijmy od podstaw. Czym jest bioróżnorodność?
Dave Goulson: Termin „różnorodność biologiczna” może odnosić się do bogatej, ale niestety zanikającej wielości form życia obecnej w określonym miejscu lub na Ziemi jako całości. Obejmuje również zróżnicowanie genetyczne występujące wśród istot żywych. Do tej pory nazwaliśmy prawie 2 mln gatunków, ale szacuje się, że prawdopodobnie jest ich ponad 10 mln. Wiele z nich zapewne wyginie, zanim uda nam się je skatalogować.
Powinno nas to martwić? Ktoś mógłby przecież powiedzieć: „No i co z tego? Nic o nim nie wiedzieliśmy, więc w zasadzie był martwy. A teraz jest martwy naprawdę. Co za różnica?”.
Istnieją co najmniej dwa argumenty przemawiające za tym, by dbać o różnorodność biologiczną. Jeden podsumowuje cytat z amerykańskiego leśnika, działacza ruchu ochrony dzikiej przyrody Aldo Leopolda: „Pierwszym środkiem ostrożności w inteligentnym majsterkowaniu jest zachowanie każdego kółka zębatego i śrubki”. Gatunki, które znikają, mogą okazać się ważne.
Mamy bardzo słabe pojęcie o tym, jak funkcjonują złożone ekosystemy naturalne. Nie wiemy, jakie będą konsekwencje naszych działań, a także utraty poszczególnych gatunków. Nieznany chrząszczyk może być albo ważnym zapylaczem, albo drapieżnikiem, który zjada szkodniki, albo kluczowym roślinożercą, powstrzymującym jakąś roślinę, żeby nie stała się chwastem.
Nieznana roślina może zawierać związki chemiczne, których da się używać jako leku. Bezmyślne wyrzucenie tego wszystkiego jest ryzykowne. Oznacza również, że zamykamy pewne możliwości przyszłym pokoleniom.
To uzasadnienie jest dobre, lecz sprawia mi pewien dyskomfort. Dlaczego wszystko miałoby być oceniane pod kątem użyteczności dla nas? Wolę więc drugi argument: mamy moralny obowiązek opiekowania się naszymi współpodróżnikami na Ziemi niezależnie od tego, czy są użyteczni czy nie. Jeśli okaże się, że nasz nieznany chrząszczyk nic nie robi, z pewnością nie neguje to jego prawa do istnienia. Czy nie możemy cenić go po prostu za to, że jest? To, że umiemy wymazywać gatunki i ekosystemy z powierzchni Ziemi, nie oznacza, że mamy do tego prawo.
Robert Alexander Pyron, profesor nadzwyczajny biologii na Uniwersytecie George’a Washingtona, w eseju opublikowanym na łamach „The Washington Post” napisał: „Jedynym powodem, dla którego powinniśmy dbać o różnorodność biologiczną, jesteśmy my sami, a także to, by stworzyć ludziom stabilną przyszłość”.
Cóż, , przynajmniej zgadzamy się, że powinniśmy dbać o bioróżnorodność. Niemniej wygląda to na światopogląd spektakularnie antropocentryczny. Jeśli zaakceptuje się fakt, że różnorodność życia na Ziemi powstała w wyniku ewolucji (a można się spodziewać, że profesor biologii tak właśnie zrobi), ludzie są niczym więcej niż jednym z wielu gatunków. Jakie mamy prawo do likwidowania innych? Weźmy prosty przykład, zresztą doskonale znany: goryle. Nie robią niczego pożytecznego. Nie wnoszą cennych usług do ekosystemu. Nie przyczyniają się w żaden sposób do tego, „by stworzyć ludziom stabilną przyszłość”. Ich ochrona wymaga ponadto cennych zasobów, które można by spożytkować na ludzi. Według Pyrona więc goryl może odejść. A przecież to są świadome, inteligentne istoty. Grają, bawią się, okazują radość, potrafią odczuwać ból i stratę. Czy nie zasługują na przestrzeń na naszej planecie?