Urodził się i został ochrzczony. W dzieciństwie chodził co niedzielę na mszę, przez krótki okres był nawet ministrantem. Uczęszczał do szkoły katolickiej, a jego pierwszym nauczycielem filozofii był benedyktyński mnich. Po śmierci – przez wzgląd na prośby matki – odprawiono mu katolicki pogrzeb. W tych kilku słowach – nawiązując do słynnego dictum Martina Heideggera na temat biografii Arystotelesa – można by opisać relację, jaka łączyła Michela Foucaulta z chrześcijaństwem. Jednak rozległe studia, jakie zwłaszcza pod koniec życia poświęcił tej religii, znacznie te powiązania komplikują.
Do późnych lat 70. uwagi o katolicyzmie (bo pisał głównie o chrześcijańskim Zachodzie) były w dziele Foucaulta rozproszone i fragmentaryczne. Pod koniec życia temat pochłaniał go dużo bardziej. Stałe pozostawało jedno: zajmowały go praktyki, które chrześcijaństwo wytworzyło, a nie jego źródło czy też obiekt kultu.
Milczenie na temat Jezusa
Wynikało to nie tylko z ateizmu francuskiego filozofa, ale także – może przede wszystkim – ze stosowanej perspektywy badawczej. Wzorując się na Fryderyku Nietzschem, Foucault nie poszukiwał źródła (Ursprung) rzeczy, lecz koncentrował się na ich pochodzeniu (Herkunft) i wyłanianiu się (Entstehung). Różnica jest znacząca: o ile próba dotarcia do źródła ma na celu przedarcie się przez wszystkie maski i odsłonięcie najczystszej, niczym niezmąconej początkowej istoty, o tyle analiza pochodzenia lub procesu wyłaniania się rzeczy zmierza do tego, by „uchwycić różne per spektywy, wydobyć na jaw rozproszenia i różnice, pozostawić każdej rzeczy jej miarę i intensywność”[1], a także ujawnić przypadkowość i nieciągłość.
Takie podejście Foucault określał mianem genealogii. Jej naczelna zasada to uznanie, że „poza rzeczami znajduje się (…) nie ich pierwotna i odwieczna tajemnica, lecz sekret, skrywający to, iż nie mają one istoty bądź że ich istota powstała stopniowo z form, które były jej obce”[2].
Badać pochodzenie i wyłanianie się chrześcijaństwa oznaczało dla Foucaulta nie tyle pytanie o sens źródłowego impulsu Jezusa, ile o sposób, w jaki wraz z opóźniającym się powtórnym przyjściem Mesjasza i związanym z nim końcem świata organizował się Kościół.
Nie ma więc w jego refleksji pytań o to, kto ufundował tę religię: Jezus czy św. Paweł. Nie interesuje go punkt początkowy, lecz prześledzenie wydarzeń, które zaważyły na jej kształcie, wyzwań, z którymi musiała się ona mierzyć, prób, którym była poddawana, zewnętrznych, przygodnych często okoliczności, które ją określiły, a także jej kryzysów i towarzyszących jej dewiacji. Przedmiotem analizy były więc instytucjonalizacja władzy duszpasterskiej, ale nie teologiczne źródła figury Chrystusa dobrego pasterza, praktyki pokutne i sposoby mówienia prawdy, ale nie ewangeliczne podłoże ustanowienia sakramentu pojednania ani tym bardziej chrześcijańskie prawdy wiary.