Ma również owce, z którymi czasem rozmawia. Niekiedy ścina drzewa, bo wie, że na ich miejscu pojawią się niebawem nowe. A w zimne listopadowe dni, otulony ciepłym wełnianym szalikiem, widzi majaczące wokół płomienia świecy duchy – lekkie jak ćmy i ciągnące jak one do naszego świata. Bo do przodu można iść tylko wtedy, gdy pogodzimy się z tym, co było kiedyś, ale nie odrzucimy tego, tylko pozwolimy mu trwać głęboko w środku. Stasiuk to genialny obserwator, rustykalny mistrz prostej, ale dosadnej prozy, która wyłapuje w otaczającej codzienności zagubiony sens.
Kroniki beskidzkie i światowe to zbiór 76 felietonów, które ukazywały się w latach 2013–2018 na łamach „Tygodnika Powszechnego”. Kroniki… mają coś z klimatu Wschodu – wielkie, puste przestrzenie, przeszłość i nieunikniona teraźniejszość, podróże i codzienność pachnąca grzejącym palce ogniskiem. Niby wciąż to te same historie, ale chyba właśnie dlatego każda kolejna książka Stasiuka jest tak wyczekiwana. Wszystkie te miniatury, które dzieją się na marginesach współczesnego świata, są jak szczeliny, pęknięcia, głucha melancholia, które mówią nam więcej o świecie, w jakim żyjemy, niż kolorowy wrzask wielkich miast.
Wartością prozy Stasiuka jest język. To słowa do smakowania, do zostawania z nimi na dłużej, zatrzymywania się i ruszania dalej. Literatura, która ma pełnić funkcję tytułowych kronik, musi opierać się na pamięci – notować to, co pojedyncze, zagrożone siłą przemijania. I właśnie dlatego warto sięgnąć po Kroniki… – dla tu i teraz.
_
Andrzej Stasiuk
Kroniki beskidzkie i światowe
Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2018, s. 336