Córko z lodu, być może jesteś dziewczyną z ognia, a jeśli czytasz moje zapiski, to znaczy, że istniejesz, przetrwałaś i jedna rzecz pozostała niezmienna – ciekawość każąca zaglądać do cudzych komputerów, listów, depozytów czy jak się nazywają wszystkie te miejsca, urządzenia, formy, bo tego nie wiem. Dawno temu napisałam powieść o przyszłości, w której wszyscy rozumieli wszystkich, używając miniaturowych translatorów, ale rzecz dotyczyła raczej języka niż całej reszty, minimalistyczna utopia sprzed dobrej wersji Google Translate, wygugluj sobie, co to było. Śmieszne, pięć lat później pasowałam do poczciwego nurtu nostalgicznego, wyśmiewana przez futurystów i poetów. Dziwnych używam słów? Wyszperaj, zapewne staroświecki wokabularz przetrwał, nie wirują go odsysacze mód. Szperanie – ładne słowo, szeleści i pobrzękuje, lekko kaleczy palce, obliż rankę i nie zwracaj uwagi na drobne niedogodności. Przyłóż zimne.
Pod koniec życia technologie i narzecza zaczęły mnie nużyć. Nowe słówka, nowe końcówki. Przed siedemdziesiątką nadążałam, szczycąc się swoją sprawnością, z przerwą na szary dół. Należałam do pokolenia solennych użytkowniczek komputerów, perfekcyjnie obsługujących wszystkie funkcje edytorów tekstów. Zdołowana, aktualizowałam oprogramowanie. Miałam odruch bycia na bieżąco. Mój życiowy romans nabrał rumieńców dzięki wynalezieniu Skype’a. Trudno było uwierzyć, że da się dzwonić za darmo i zobaczyć ukochaną osobę – nie, nie napiszę ci, kim była, bo nie jestem pewna, czy w tej twojej teraźniejszości wolno kochać, kogo się chce, a i co ty sama o tym sądzisz, a także kto został w Wikipedii (jak się tam u ciebie nazywa taki zbiór, sprawdzaj na własną rękę, nie wszystkie rafy mogę wyminąć). Ostrożnie zakładam, że znasz moje dane osobowe. Obstawiam pół na pół: albo się uporano z uprzedzeniami, albo je podkarmiono i jesteście nowymi purytankami lub istotami podległymi. Należałam do pokolenia obserwującego z niedowierzaniem symptomy konserwatywnej cofki, zakleszczonego między starszymi, umiarkowanie hołdującymi łagodnej wersji tradycji a młodszymi, chcącymi za wszelką cenę odświeżyć relikty starego porządku. Jeszcze się nic na dobre nie zaczęło, a już zostało wyklęte. Wzięłyśmy, lecz nam zabrano.
*
Z tego wstępu, jeśli czytasz uważnie, wynika, że poza fundamentalną zagadką naszego pokrewieństwa są dwie lub trzy kwestie dla mnie niewiadome i bardzo interesujące, ściśle związane z przeszłością, którą chcę dla ciebie zamarkować, żebyś się rozejrzała wokół siebie: technologia i miłość czy też – jak by to dziwnie nie brzmiało – splot obu i wszystkie ich z innymi kwestiami przecięcia. Te dwie sfery życia jak kula śnieżna, jeśli macie tam, poza lodem, śnieg, zbierające całą resztę, w tym demokrację i język.
Zacznijmy od kwestii mniej na pozór kobiecej i być może robiącej największą różnicę między epokami. Idzie o science, twardą wiedzę i postęp, który tyleż robił miejsce dla kobiet, emancypował, ile nas upodrzędniał, stawiał w pozycji uczennic i pretendentek. Dawno temu rozwój miast, przemysłu, komunikacji szczęśliwie wypychał kobiety z przestrzeni domowej, niosąc niejedno rozczarowanie. Kapitalizm kusił. Byłyśmy częścią zmieniającego się świata, który jednocześnie próbował się opowiadać jako wytworzony przez męski rozum. Inaczej niż wieszczyli utopiści i oczekiwały utopistki od końca XIX w., to się akurat nie tak bardzo zmieniło. W laboratoriach i radach nadzorczych ten męski, niekoniecznie zresztą rozum, czuł się w prawie.