Jeszcze kilkanaście lat temu, na początku XXI stulecia, byłem dość sceptyczny wobec głosów wzywających Kościół katolicki do zwołania nowego soboru powszechnego. Wydawało mi się bowiem, że w Vaticanum II wciąż kryje się ogromny (i nierozpoznany do końca) potencjał. I że – mimo iż od ostatniego soboru upłynęło wiele lat – nadal może on stać się zarzewiem odnowy Kościoła.
Dziś coraz bliższa jest mi opinia ks. Tomáša Halíka, który twierdzi, że obecny kryzys Kościoła przypomina Reformację. A do tej pory nie wymyślono przecież w Kościele lepszej niż sobór odpowiedzi na tak głęboką zapaść. Bo kryzys porównywany z Reformacją to – nie oszukujmy się – prawdziwa zapaść i zagrożenie życia, a nie (chwilowe tylko) pogorszenie samopoczucia.
Mówiącemu o „nowej Reformacji” czeskiemu teologowi nie chodzi, jak sądzę, „jedynie” o zgorszenie ogromem zła, jakie nagle zobaczyliśmy już nie tylko w ludziach Kościoła, ale i w jego strukturach (tak że uzasadnione w moim przekonaniu stało się mówienie o „grzechach Kościoła”). Chodzi o coś więcej. „Przestępstwa seksualne, których skalę poznajemy – powiada Halík – są tylko jednym z aspektów zawodności określonego typu Kościoła” (podkreśl. moje – J.P.). W tej sytuacji konieczna wydaje się już nie tylko całościowa reforma kościelnych struktur, ale również zmiana podejścia do wielu klasycznych zagadnień eklezjologii. Konieczny jest głęboki namysł nad „dziś” Kościoła – refleksja, jaka w podobnych momentach dziejowych toczyła się właśnie na soborach.
Wśród wielu zagadnień, jakie należałoby podjąć, jedno wydaje mi się absolutnie zasadnicze: Kościół musi zerwać z klerykalizmem i mentalnością urzędników korporacji – i na nowo sięgnąć do korzeni, do Ewangelii. Musi nauczyć się rozpoznawać głos Chrystusa, który często rozlega się z miejsc zupełnie innych niż kościelna ambona.
Raz jeszcze oddajmy głos ks. Halíkowi: „Kościół może wiarygodnie pełnić swoją rolę nauczającą jedynie wtedy, gdy sam będzie w stanie słuchać i uczyć się”.
Dobrze to rozumie – tzn. słucha, uczy się i próbuje tę postawę wcielać w codzienne życie Kościoła – papież Franciszek. Warto w tym kontekście przeczytać i gruntownie przemyśleć jego list do ludu Bożego, opublikowany 20 sierpnia br., a poświęcony skandalowi pedofilii, której sprawcami okazali się ludzie Kościoła.
Zaczynają to rozumieć – tj. słuchać i uczyć się – niektórzy biskupi (tacy jak biskup opolski Andrzej Czaja, autor ogłoszonego niedawno przejmującego listu pasterskiego do wiernych). W ostatnim czasie duże wrażenie zrobiła na mnie dramatycznie brzmiąca wypowiedź abp. Grzegorza Rysia, podsumowująca jedno z posiedzeń toczącego się właśnie synodu biskupów poświęconego młodzieży: „Trzeba najpierw słuchać, a potem mówić. (…) [Pytanie tylko,] czy młodzi zechcą z nami rozmawiać. Czy nie stworzyliśmy takiego Kościoła, który oni postrzegają jako »niedialogiczny«? (…) Jeden z ojców synodalnych postawił dramatyczną tezę, że być może Kościół jest ostatnim miejscem, do którego młodzi przychodzą po ratunek. Znajdują się w rozmaitych trudnych sytuacjach i potrzebują pomocy, ale wtedy przyjdzie im do głowy każde inne miejsce, tylko nie Kościół. (…) Moglibyśmy z nimi dzielić się naszym nauczaniem na temat [życia seksualnego], ale zgorszyliśmy ich w tym miejscu swoimi grzechami. Tam, gdzie oni mieli prawo spodziewać się od nas prowadzenia, otrzymali doświadczenie zgorszenia nie słowem, ale czynem. Niestety, my o tym prawie nie mówimy. A jeśli mówimy, to za mało o ofiarach, które wymagają pomocy – niekiedy przez całe życie. W tej bardzo delikatnej dziedzinie, w której Pan Jezus zawierzył nam bardzo piękne przesłanie, w tej chwili nie jesteśmy w stanie Go przepowiadać, bośmy sami – jakby powiedział Norwid –»ubezsilnili« Chrystusowe orędzie swoim postępowaniem”.