Tymczasem ta zostawiała czernidło na płycie, wydłubywała dziury po środku puszki z farbą drukarską i cały bałagan zwijała razem z tarlatanem, wszystko to było absolutnie niedopuszczalne.
– Muszę zacząć od początku – zwierzyła się Jonna. – Nic nie wie o podstawowej powadze grafiki, robi tylko dobre obrazy.
Mari spytała:
– Jak długo będzie u ciebie pracować? Będziesz jej dawać coś do jedzenia?
– Nie, nie, tylko kawę. Może jakąś kanapkę, ciągle jest głodna. Przypomina mi się, jak podczas studiów nigdy się nie najadałam.
W dni, kiedy przychodziła Mirja, Jonna nie zajmowała się niczym innym. Mari trzymała się z dala i była zmartwiona. Oczywiście Jonna miała smykałkę do nauczania, przez kilka lat była wpływową nauczycielką w akademii sztuki, do czasu, aż się znudziła i zapragnęła w spokoju tworzyć własne rzeczy. „W każdym razie, pomyślała Mari, uczenie, prawdziwa umiejętność uczenia, siedzi w człowieku, poza tym ona to lubi. Chyba to rozumiem, przekazuje się wiedzę i ma nadzieję, że przynajmniej ktoś jeden będzie kontynuował zawód w jakiś sensowny sposób…” Tak czy siak, Mari była nieufna wobec Mirji i jej artystycznej peleryny. Czasem pytała, jak idzie nauczanie. Jonna odpowiadała krótko, że uczennica przynajmniej nabrała szacunku do miedzianych płyt i zaczęła po sobie sprzątać.
– Ale nie musisz chyba jej gotować?
– Nie, nie, mówiłam już. Tylko kawa.
Któregoś dnia, gdy Mari przyszła do Jonny w nie ten dzień co trzeba, żeby pożyczyć obcęgi, trafiła na przyjęcie. Na stole stały dwa rodzaje sałatek, camembert i paszteciki, a pieczeń, którą Mari i Joanna miały zjeść następnego dnia, była pokrojona w eleganckie plastry i ozdobiona pietruszką. Na domiar złego, Jonna zapaliła świeczkę. Piły kawę. Mari demonstracyjnie nie zjadła nic. Mirja była wybitnie małomówna. Niebawem zaczęła rysować węglowym ołówkiem na swojej serwetce.
– Co to? – zaciekawiła się Mari.
– Szkic.
– Ach, szkic. To mi przypomina studenckie czasy, wszyscy chodzili na kawę za rogiem i skrobali coś na pudełkach od papierosów, mówiąc, że dopadła ich wielka inspiracja. No tak. To miłe, że nic się nie zmieniło.
Jonna zwróciła się do Mirji:
– Smakuje ci moja sałatka? A może zabierzesz ją do domu?
Sałatkę spakowano do plastikowego pojemnika, poza tym Mirja dostała połowę sera i słoiczek malinowego dżemu. Kiedy wyszła, Mari zapytała:
– Czy ona się nigdy nie uśmiecha?
– Nie. Ale robi pewne postępy. Trzeba być cierpliwym.
Mari powiedziała:
– Jeśli dalej będzie tak jadła, przytyje. Widziałaś, ile w siebie włożyła?
– Młodzi ludzie są głodni – zauważyła surowo Jonna. – W młodości byłam tak samo nieśmiała jak ona.
– Ha, ha – wybuchła Mari – ona wcale nie jest nieśmiała, raczej nie stara się być miła, wydaje jej się, że taka ponurość jest artystyczna. Możesz mi pokazać coś, co zrobiła?