Sześć lat po strajku pracownic Zakładu Przemysłu Bawełnianego im. J. Marchlewskiego, które wywalczyły cofnięcie podwyżek cen żywności. Cztery lata przed głodowym marszem, podczas którego robotnice niosły transparenty: „3 zmiany, jeden głód” czy: „Dziecku potrzeba kalorii i mleka”. Od I poł. XIX w. maszyny włókiennicze obsługiwały niemal same kobiety. Dlaczego do dziś nie doczekały się upamiętnienia? „Będzie w tej opowieści mnóstwo wrzecion, ale żadnej królewny i ani jednego księcia” – pisze autorka. I nie jest to chwyt retoryczny, bo historię łódzkiego przemysłu włókienniczego przedstawia z perspektywy tworzących go kobiet. Ich relacje zagłuszała do tej pory oficjalna opowieść o dziedzictwie, w której pierwsze skrzypce grały pofabryczne budynki – wszak „można [je] jeszcze wprzęgnąć w nowe strategie promocji i rozwoju łódzkich przemysłów kreatywnych” wespół z narracją fabrykantów, majstrów i dyrektorów. Tymczasem Madejska położyła nacisk na odtworzenie tego, co o swoim życiu i pracy myślały na przestrzeni lat włókniarki. Zaczęła od „zbędnych córek” przyjeżdżających do miasta za chlebem 100 lat temu, by skończyć na żyjących pracownicach Poltexu. Wniosek jest zatrważający – choć przez ok. 170 lat istnienia Łódzkiego Okręgu Przemysłowego modernizacji poddano budynki i sprzęty, dla włókniarek nie miało to większego znaczenia. Ich praca: nocna, znojna, fizycznie nie zmieniała się wcale. Mimo to miały siłę walczyć o poprawę losu, rodzić i wychowywać dzieci, a nawet krochmalić zasłony. Lektura Alei Włókniarek to najlepszy sposób, by cichym bohaterkom oddać hołd.
_
Marta Madejska
Aleja Włókniarek
Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2018, s. 360