Co wcale nie znaczy, że drugorzędną. W książce Jan Walc. Biografia opozycjonisty nie brakuje analizy dokumentów SB, relacji bliskich i współpracowników bohatera czy cytatów z prasy. Śledzimy ewolucję postaw głównego bohatera: od aktywności w reżimowych organizacjach młodzieżowych, przez pokoleniowe przeżycie Marca’68, po zbliżenie z kręgiem „komandosów” i przyjęcie postawy opozycyjnej. Opowieść o rozwoju politycznym i intelektualnym przeplata się z perypetiami osobistymi, umiejętnie i empatycznie przedstawionymi przez Olaszka. Takie nastawienie należy zresztą raczej uznać za wyjątek niż normę w rodzimym pisarstwie historycznym.
Czytelnik szybko dojdzie do wniosku, że bohater książki był postacią niezwykłą. To też zasługa autora, zręcznie konstruującego narrację, a przy tym niekryjącego szacunku, wręcz podziwu, dla swojego bohatera. Walc miał bowiem buntowniczość we krwi. Stawiał na swoim nawet wtedy, gdy kosztowało go to utratę komfortu życia w ukochanej Podkowie Leśnej. Korzystał z pomocy znajomych i przyjaciół, a jednocześnie charakteryzowały go nieugiętość i zawziętość. Tak jak Adam Michnik był sekretarzem Słonimskiego, tak w poł. lat 70. Walc był archiwistą Iwaszkiewicza. Ale w tym samym czasie był płodnym publicystą tygodnika „Polityka”, hołubionym nie tylko przez Hannę Krall, ale również – o paradoksie! – przez Jerzego Urbana.
Karierę oficjalnego autora porzucił jednak w poł. lat 70., by powrócić do niej dopiero po 1989 r. Gdy ukonstytuowała się opozycja demokratyczna, Walc szybko znalazł się bowiem w jej szeregach. Ba, z właściwą sobie brawurą jako jeden z pierwszych pisał na łamach pism drugoobiegowych pod własnym nazwiskiem, namawiając do tego innych. Moralizował i atakował, irytował i zmuszał do myślenia. Trudno było pozostać wobec niego obojętnym. Czy Olaszek słusznie zestawia go ze Słonimskim i Kisielem? To czytelnik oceni sam. Z pewnością natomiast Walc był autorem i człowiekiem niezależnym. Swoim współpracownikom nie szczędził gorzkich słów, z kolei wsparcie potrafił okazać również przeciwnikom. W paradoksalny sposób stał się zresztą chyba zakładnikiem własnej oryginalności. Nawet pisząc o kulturze, nie powstrzymywał się od oceny postaw: Gałczyńskiego uważał za cynika i konformistę, podobnie Iwaszkiewicza. Czy przyjmowanie takich kategorii służyło jakości jego tekstów krytycznoliterackich? Chyba nie do końca, skoro najlepiej próbę czasu przetrwały studia nad twórczością Tadeusza Konwickiego, wobec którego pełen był rewerencji.
Olaszek podkreśla, że twórczość Walca jest warta lektury także dziś, akcentując nie tylko jego erudycję, ale i potrzebę jednoznaczności. Warto też docenić jego wrażliwość. Receptę na prawdziwą niezależność widział on bowiem w przezwyciężeniu prymitywnego, dwubiegunowego podziału świata. Domagał się zerwania z patrzeniem na kulturę na sposób trybalistyczny – „nasze, czyli dobre”, i „nie nasze, czyli złe”. Te słowa brzmią szczególnie wiarygodnie, bowiem za swoje opozycyjne zaangażowanie Walc zapłacił wysoką cenę. Złamano mu karierę naukową oraz publicystyczną w oficjalnej prasie, a także uniemożliwiono normalne życie. Tym bardziej żal, że odszedł przedwcześnie w 1993 r. Jego niezależność sądu i ostre pióro bardzo przydałyby się III Rzeczypospolitej.