Anna Mateja: Co nam z Turowicza zostało? Zabierze się Pan w tę drogę?
Tadeusz Gadacz: Proszę o pierwszy cytat.
Przyszłość Kościoła w Polsce zależy od sposobu jego obecności w życiu naszego kraju. Ta obecność ma tylko dwa wyznaczniki: głoszenie Ewangelii i świadectwo dawane Ewangelii. To świadectwo decyduje o wiarygodności Kościoła” (Przyszłość Kościoła w Polsce, „Znak” 1997, nr 1).
Siła wiary nie wynika ze sprawności działania instytucji Kościoła czy zasięgu sprawowanej władzy, ale z osobistego świadectwa składanego przez każdego wierzącego swoim życiem – to kluczowa myśl francuskiego personalizmu. Ludzie ze środowiska „Tygodnika Powszechnego”, Znaku i „Więzi” nie mogli myśleć inaczej, skoro to oni właśnie tłumaczyli i publikowali teksty najważniejszych myślicieli personalistycznych: Jacques’a Maritaina i Emmanuela Mouniera. Zderzmy to z nauczaniem o czterech charyzmatach, znanym od czasu Kościoła pierwotnego: Jakuba, czyli tradycji i historii; Pawła – otwarcia i wychodzenia na nieznane drogi; Piotra – urzędu i prawa; Jana – ducha. Tak się składa, że charyzmatowi tradycji, skupionemu siłą rzeczy na przeszłości, często bliżej do urzędu i autorytetu opartego na władzy niż do charyzmatu ducha. Ten z kolei silniej polega na osobistym świadectwie wiary składanym wobec ludzi. Co oczywiste, zdarzają się między nimi napięcia. Choćby wówczas kiedy ludzie odwracają się od przyszłości, inspiracji szukając przede wszystkim w historii. Albo kiedy bardziej ufają prawu i administracji niż charyzmatycznym osobom.
We Francji sprzed 1939 r., która tak zafascynowała Turowicza i jego środowisko, rodziła się nadzieja na Kościół świadectwa – otwarty na świat i na takich też oparty osobowościach. Kiedy w latach 70. i 80. obserwowałem, co się działo w Krakowie – publicystykę księży Michała Hellera, Józefa Tischnera i Józefa Życińskiego, Wydawnictwo Znak, które wprowadzało do Polski najważniejsze nazwiska ówczesnej teologii i filozofii, redakcje „Tygodnika” i „Znaku”, gdzie aż gęsto było od silnych indywidualności – miałem nadzieję, że polski Kościół będzie się rozwijał w kierunku obranym przez tych ludzi. Że naszym przeznaczeniem jest Kościół otwarty, który nie boi się wychodzić do ludzi na manowce.
Co zostało z tej nadziei?
Nie twierdzę, że Kościoła otwartego w Polsce dziś nie ma. Wciąż można go doświadczać we wspólnotach skupionych wokół klasztorów dominikańskich, niektórych jezuickich, w neokatechumenacie, w redakcjach niektórych pism. Ale poza tym…
Dlaczego Kościół oparty na filozofii personalistycznej, tak bliski Turowiczowi, nie stał się bardziej powszechny?
Bo idee II Soboru Watykańskiego, które trzy–cztery dekady temu były wciąż jeszcze w Polsce silne i przekonujące, od pewnego czasu mają wartość wyłącznie archiwalną. Zwróćmy uwagę, że w 1997 r., kiedy Turowicz pisze o przyszłości Kościoła w Polsce, wydaje się, że ten świetnie się odnalazł w nowych warunkach politycznych: odzyskuje utracone po 1945 r. nieruchomości, może liczyć na wsparcie finansowe z budżetu państwa, w sporach na najważniejsze tematy światopoglądowe głos przedstawicieli Kościoła hierarchicznego jest brany pod uwagę. Turowicz pisze jednak w dalszym ciągu wspomnianego tekstu, że Kościół polski o tyle może być spokojny o swoją przyszłość, o ile będzie realizował napomnienie Jana Pawła II, że jego drogą jest człowiek. Bo celem Kościoła nie jest odnalezienie się w roli sprawnego gracza w demokracji liberalnej.