fbpx
Paweł Jasnowski luty 2019

Prywatne / publiczne Zaremby Bielawskiego

Tym, co zamknięte i pogrzebane, jest w książce Zaremby żydowska przeszłość i związane z nią brzemię emocji, które sterują jego życiem z ukrycia.

Artykuł z numeru

Cenzura w Kościele

Cenzura w Kościele

Jako znany publicysta pisma „Dagens Nyheter” Zaremba częstokroć prowadził dziennikarskie śledztwa, odsłaniając m.in. sprawę przymusowych sterylizacji szwedzkich obywateli w latach 1935–1976 (Higieniści. Z dziejów eugeniki), patologie w przemyśle leśniczym czy na rynku pracy (by wymienić tylko kilka). W nowej, przełożonej pół roku po szwedzkiej premierze, książce reporter także prowadzi dochodzenie, choć tym, czego (tym razem) poszukuje, jest prywatne, nie publiczne, a może też – poprzez to, co prywatne, to, co publiczne.

Śledztwo biegnie w kilku kierunkach. Pierwszy „zaginiony” to chłopiec mieszkający w domu, a właściwie: pałacu z dwoma wieżami, później zaś w Poznaniu i stolicy, w dusznej atmosferze epoki późnego Gomułki. „Co można powiedzieć prawdziwego o nim, który teraz idzie mostem Poniatowskiego z bananem w ręku?” (s. 82). „Próbuję go zobaczyć w ten marcowy dzień 1968 roku, kiedy wszystko się zmieniło” (s. 90). Autor Higienistów raz po raz zaznacza nieciągłość tożsamości, rozłączność własnego „ja”, dystans między tym, kim jest dziś, a tym, kogo próbuje przyszpilić w pierwszych rozdziałach książki. Choć pamięta mniej więcej, co widział i czuł, to „ten, który wtedy myślał, już nie odpowiada na wezwania” (s. 82). Narracja w obrębie kilku akapitów obraca się z pierwszoosobowej w trzecioosobową, by za chwilę dokonać kolejnych „przewrotek”. Pierwszy raz nie może napisać po prostu „ja”, gdy przywołuje dziecięce wspomnienie: „Tego lata znów jestem sam”, pisze, by po chwili się skarcić („Nie. Nie tak. Nie ja. Przestań, woła dziesięciolatek, pozwól mi zostać tam, gdzie jestem”, s. 34) i rozpocząć raz jeszcze: „Tego lata znowu jest sam. Miejsca nie da się ustalić” (tamże).

Zaremba destabilizuje narrację, wytrąca siebie (piszącego) i nas (czytających) z myślowych nawyków. Nie chce, jak każda zgrabna opowieść, mamić możliwością wyrwania czegoś (w całości) z czystej przeszłości i sprawienia, że tym żyjemy. Opowieść wprawdzie się w Domu… toczy, przeszłość (przed nami) wydarza się, ale potyka się o siebie, sama inscenizuje swoją bezradność. Ów efekt wygrywany jest zwłaszcza w początkowych rozdziałach, gdy oko czytelnika skupia się na pierwszym bohaterze: Macieju-dziecku, Macieju-nastolatku przeżywającym marcowy wstrząs. Bohater wymyka się nam, bo wymyka się Zarembie, na co trzeba mu pozwolić. Zanadto pełny, wyeksplikowany, dany w potoczystej narracji, byłby właśnie fałszywy, pochłonięty na zasadzie przekształcenia i przemieszczenia przez teraźniejsze „ja”. W dalszej części, gdy „oko” koncentruje się na ojcu i matce, ich rodzinach i losie przed wojną i w jej trakcie, reporter zachowuje tę oscylację między przeszłym i teraźniejszym, nie pozwalając zanurzyć się bez reszty w tym pierwszym. Zamiast skrywać narracyjne szwy i przetarcia materiału, z którego utkana jest opowieść, pisarz wywraca je na wierzch, a wraz z nimi swe obiekcje i niepewności. To, od czego zaczyna się pisanie, to nie całości, ale dziury, którymi poznaczona jest pamięć i z których zrobiony jest (a może – był, nim zdecydował się pisać) on sam. Pisanie nie jest składaniem raportu z pewnej całości (np. „ja”), jakiegoś gotowego bloku sensu. Dzieje się tak dlatego, że ten nie jest czymś, co poprzedza opowieść, ale co poprzez jej ruch się osiąga. Gąszcz (niejasnych) biograficznych nitek zostaje spleciony za sprawą uporczywej pracy „śledczej” (w archiwach), ale nade wszystko: pracy pamięci, empatii i wyobraźni, które są domeną pisania.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się