Zostałam zaszczepiona przeciw kosmopolityzmowi w młodym wieku1. Tuż po wybuchu II wojny światowej w ramach kursu historii dla pierwszoroczniaków nasz profesor wyjaśniał, że obserwujemy przedśmiertne drgawki nacjonalizmu. Nacjonalizm miał być fenomenem dziewiętnastowiecznym, romantycznym produktem ubocznym państwa narodowego w jego rozkwicie. Ledwo co przetrwał pierwszą wojnę światową, a druga miała nieuchronnie doprowadzić do jego końca, dając początek porządkowi kosmopolitycznemu, wiernemu uniwersalistycznym ideałom Oświecenia. Ów profesor, znakomity uczony, mówił przekonująco, gdyż dysponował osobistą i naukową wiedzą na ten temat. Jako świeży niemiecki emigrant posiadł intymne, tragiczne doświadczenie tego anachronizmu zwanego nacjonalizmem.
Ale nawet wtedy, jako szesnastolatka, wiedziałam, że coś w tym scenariuszu szwankuje. Przypomniałam sobie z wcześniejszych wykładów tego kursu, że przecież samo Oświecenie zrodziło agresywny nacjonalizm. A jako Żydówka byłam boleśnie świadoma tego, że zajadły patriotyzm niedawno przekształcił kraj oświecony i cywilizowany w barbarzyński i zbrodniczy. Także mój młodzieńczy flirt z trockizmem nie rozwiał wątpliwości co do nadciągającego tryumfu kosmopolityzmu. Byłam gotowa wierzyć w większość założeń doktryny marksistowskiej – w walkę klas, nieuchronność rewolucji, tryumf proletariatu – lecz nie w zanikanie państwa. Przykład Związku Radzieckiego, wzmocniony przez lekturę Michelsa i Pareta, raczej nie budził zaufania do tej szczególnej zasady.
Jeśli nawet snułabym uporczywe fantazje kosmopolityczne, rozwiałyby się one po londyńskiej konwencji Independent Labour Party, w której wzięłam udział zaraz po wojnie. Konwencja jednogłośnie i entuzjastycznie przyjęła rezolucję na rzecz Zjednoczonej Europy. Wizy, paszporty i inne stygmaty obywatelstwa miały być zniesione, jednocząc Anglików i Europejczyków w powszechnym braterstwie. (W tamtym czasie „braterstwo” było wciąż dopuszczalnym terminem). W ślad za tą rezolucją natychmiast pojawiła się następna opowiadająca się za niepodległą Szkocją. Ta także została jednogłośnie przyjęta. Pół wieku później kwestie Zjednoczonej Europy i niepodległej Szkocji są wciąż żywe – i ci sami ludzie są rzecznikami obu, nie będąc świadomi sprzeczności.
Esej Marthy Nussbaum Patriotyzm i kosmopolityzm przywołuje te młodzieńcze wspomnienia2. Pean na cześć kosmopolityzmu nie mógł przyjść bardziej w porę – lub nie w porę, jak mógłby ktoś pomyśleć. Właśnie teraz, gdy Unia Europejska staje przed ogromem problemów, a „eurosceptycyzm” szerzy się w Wielkiej Brytanii i gdzie indziej, gdy dewolucja rodzi obawy zredukowania Wielkiej Brytanii do „małej Anglii”, a multikulturalizm w Stanach Zjednoczonych rzuca wyzwanie samej idei e pluribus unum, gdy – co bardziej złowrogie – w byłej Jugosławii i w byłym Związku Radzieckim wybuchły krwawe wojny nacjonalistyczne i gdy nacjonalizm sprzymierzony z fundamentalizmem religijnym udowadnia, że jest nieprzemijającym źródłem nie tylko konfliktu na Bliskim Wschodzie, ale także terroryzmu w Stanach Zjednoczonych, Nussbaum śmiało wzywa nas do popierania starożytnego ideału kosmopolityzmu. Nasza lojalność, jak mówi, winna kierować się ku „światowej wspólnocie ludzi”. Jest to nie tylko ideał, do którego winniśmy aspirować; jest on bardziej rzeczywisty niż nacjonalizm, „odpowiedniejszy dla naszej sytuacji w świecie współczesnym”. Co więcej, nacjonalizm i jego owoc patriotyzm są nie tylko przestarzałe, lecz także niemoralne: „Duma patriotyczna jest zarówno moralnie niebezpieczna, jak i ostatecznie szkodliwa dla pewnych szlachetnych celów, którym patriotyzm chce służyć (…) ideałów moralnych sprawiedliwości i równości”3.