Wielu komentatorów zwracało przy tym uwagę na dobry wynik Jarosława Kaczyńskiego. Rzeczywiście, uwzględniając sondaże z początku kampanii, końcowy wynik kandydata Prawa i Sprawiedliwości można uznać za naprawdę bardzo dobry. Co go spowodowało? Moim zdaniem, zasadniczą rolę odegrały tu dwa czynniki. Po pierwsze, rezygnacja z radykalnej, agresywnej retoryki znanej z poprzednich kampanii tego polityka. Taktyka wyborcza, firmowana przez Joannę Kluzik-Rostkowską i Pawła Poncyljusza, okazała się skuteczna. Jakaś część wyborców – jak sądzę, wcale niemała – uwierzyła w przemianę Jarosława Kaczyńskiego. Drugim czynnikiem działającym na korzyść kandydata PiS-u było zwyczajne ludzkie współczucie wobec człowieka ciężko doświadczonego przez los.
W poprzednich numerach „Znaku” wyrażałem nadzieję, że katastrofa smoleńska i stonowana kampania wyborcza mogą w sposób trwały odmienić styl uprawiania polityki w Polsce: znacznie zmniejszą poziom agresji, zniechęcą do ataków personalnych i traktowania przeciwników politycznych jak wrogów, kierujących się wyłącznie złymi intencjami. Niestety, te nadzieje się nie sprawdziły. Jest pewną regułą, że to czas kampanii wyborczej przynosi zaostrzenie walki politycznej. Tym razem było odwrotnie. Kampania prezydencka przebiegała stosunkowo spokojnie, a powrót do starych obyczajów nastąpił już po niej. Przede wszystkim za sprawą Jarosława Kaczyńskiego i tych polityków Prawa i Sprawiedliwości, którzy – z przyczyn taktycznych – na czas kampanii wyborczej zniknęli z mediów. Do powrotu złych politycznych obyczajów przyczynił się także Janusz Palikot. Platforma Obywatelska toleruje jego styl zachowania, co uważam za błąd, ale jednak go nie premiuje, o czym świadczy nieobecność Palikota w nowych władzach klubu parlamentarnego PO.
Najważniejszym zadaniem Bronisława Komorowskiego jest doprowadzenie do sytuacji, w której ogromna większość Polaków – bez względu na dzielące ich przekonania polityczne i ideowe – będzie o nim mówiła: „to nasz prezydent”. Innymi słowy: chodzi o zszywanie politycznie podzielonej Polski. Nie będzie to zadanie łatwe z powodu postawy demonstrowanej przez lidera głównej partii opozycyjnej – także w dniu zaprzysiężenia i inauguracji prezydentury Komorowskiego.
Pomimo to uważam, że nowy prezydent ma duże szanse, aby temu zadaniu podołać. Jest on politykiem doświadczonym, obdarzonym cechami charakteru, które go do tego predysponują. Należy do przedstawicieli tej części swego pokolenia, która w drugiej połowie lat 70. z przyczyn patriotycznych zaangażowała się w działalność opozycyjną, a później w Solidarność. Znam wielu ludzi z tego kręgu. Niestety, u części z nich dostrzegam dziś zgorzknienie, zapiekłość w historycznych już sporach, absolutyzowanie własnych racji i postaw, a także ostracyzm wobec politycznych spadkobierców PRL. Bronisław Komorowski jest inny. Odczuwa dumę z państwa, które współtworzył po roku 1989. Dobrze wie, jakie są jego własne korzenie, ale z szacunkiem odnosi się do ludzi innych orientacji politycznych; uznaje Polskę w całej jej złożoności. Jest pewnym paradoksem, że obecnie łatwiej mu znajdować zrozumienie u dawnych spadkobierców PRL niż u części ludzi dawnej Solidarności. Sądzę jednak, że znajdzie słowa i gesty, za pomocą których trafi do wielu z nich (zapewne ponad głowami ich dzisiejszych politycznych przywódców). Jego atutami są: autentyzm patriotycznej postawy, naturalność i zdolność słuchania.