„Stworzyłem tę księgarnię tak, jak człowiek napisałby powieść. Każdy pokój to kolejny rozdział” – mówił George Whitman, założyciel Shakespeare and Company.
O tej księgarni pisali już chyba wszyscy. Powstała w latach 50. ubiegłego wieku, w sercu Paryża, niedaleko katedry Notre Dame, nad Sekwaną.
Jest grudzień 2018 r. Późny wieczór. Pada deszcz. Przed wejściem ochrona. Trzeba swoje odstać, zanim wpuszczą do środka. Do dwudziestej trzeciej nieustające tłumy. W kolejce przed nami kilkanaście osób.
Lata temu, kiedy weszłam tu po raz pierwszy, nie zauważyłam żadnego z nich. A były na pewno. Przed Agathą – co najmniej siedem. Wszystkie o imieniu Kitty.
Agatha ma 12 lat. Siedzi zazwyczaj na regale, obok pianina, niedaleko starej maszyny do pisania, w dziale kryminałów i sensacji. Tu zresztą się pojawiła. I jak u Agathy Christie – po niej ma imię – „kot (…) wymachiwał lekko ogonem, patrząc ponad głowami gapiów z tą kompletną pogardą dla rasy ludzkiej, która cechuje koty i wielbłądy”.
Została.
Gdzieś tu więc powinna być.
Drzwi wejściowe. Najpierw trzeba przejść koło kasy, prawą stroną (łatwo się zgubić: korytarze, korytarzyki, zakamarki), „schodami poetów” na piętro.
Jest.
Głaszcze ją młody mężczyzna w kapeluszu. Mam ochotę krzyknąć: „Uwaga! To najsłodszy kot na świecie. Ale potrafi ugryźć, jeśli za mocno pociera się mu brzuszek”.
To nie moje słowa. Napisała je mała dziewczynka i wrzuciła do skrzynki na listy. Na początku lat 80. ci, którzy przychodzili do księgarni, zostawiali na regałach listy, liściki, jakieś notatki, zdjęcia, rysunki. Wiersze. Dla czytelników, nieznajomych, zakochanych. W końcu skrzynkę „Wiadomość w butelce” powieszono za czerwonymi zasłonami w dziale dziecięcym.
Co jakiś czas pracownicy księgarni skrzynkę opróżniają, a listy wkładają między kartki książek zamówionych przez internet i rozsyłają po świecie. Taka wymiana.
Agatha przeskoczyła właśnie z kolan mężczyzny na regał.
Obok mnie stanęła mała dziewczynka:
– Proszę pani, czy pani też widzi? – dziewczynka stała obok mnie (skoro świat wyobraźni, to może Alicja?).
Pokazywała na kota.
„– Czy nie zechciałaby mnie pani poinformować – odezwała się (…) trwożliwym głosikiem, nie była bowiem pewna, czy powinna odzywać się nie pytana – czy nie zechciałaby mnie pani poinformować, dlaczego ten kot tak dziwacznie się uśmiecha?
– To jest Kot-Dziwak rodem z Cheshire – odpowiedziała Księżna – i w tym tkwi cała przyczyna.
(…)
– Nie sądziłam, że koty-dziwaki tak się uśmiechają. Nie przypuszczałam, że koty w ogóle umieją się uśmiechać.
– Umieją doskonale – odparła Księżna. – I większość z nich uśmiecha się.
– Nie widziałam nigdy przedtem uśmiechającego się kota – rzekła Alicja, zadowolona z nawiązania rozmowy.
– W ogóle mało jeszcze widziałaś – odpowiedziała Księżna. – I w tym tkwi sedno rzeczy”.
„Lubię ludzi – mówił Whitman – którzy otwierają drzwi do tego miejsca, jakby otwierali książkę. Książkę, która prowadzi do magicznego świata wyobraźni”. Cała rzecz w tym, żeby do niego wskoczyć, zanim zamkną się drzwi.