Ignacy Dudkiewicz: Jak żyć po chrześcijańsku w społeczeństwach niechrześcijańskich?
o. Stanisław Jaromi: Pyta mnie Pan o to jako kapłana i zakonnika, ale wolę przywołać to, co powiedzieliby wierni, wśród których pracuję. A większość z nich powiedziałaby, że po prostu trzeba żyć uczciwie, w zgodzie ze sobą nawzajem, nie zapominać o Bogu i o codziennej modlitwie, święcić niedzielę. Niektórzy dodaliby coś o porządnym przeżywaniu Wielkiego Postu czy codziennym świadectwie wierności Jezusowi.
Zwykłe, proste rzeczy.
Na ogół nie trzeba więcej. Św. Franciszek z Asyżu zwykł mówić: „Bracia, póki mamy czas, czyńmy dobrze!”. A papież Benedykt XVI w Caritas in veritate przypominał, że każdy chrześcijanin jest wezwany do miłości „zgodnie ze swoim powołaniem i swoimi możliwościami oddziaływania w pólis”. To ta miłość tworzy dobro wspólne i przyczynia się do budowania powszechnego miasta Bożego, do którego zmierzają dzieje rodziny ludzkiej. Te słowa swego poprzednika cytuje papież Franciszek w tegorocznym orędziu na Światowy Dzień Pokoju, gdy pisze o dobrej polityce w służbie pokojowi i o społecznym oraz politycznym zaangażowaniu chrześcijan.
Benedykt XVI podzielił się również swego czasu inną refleksją, którą zaczerpnął od kard. Meisnera: oto Kościół – łódź Piotrowa – nabiera obecnie już tak wiele wody, że prawie tonie. Rzeczywiście są powody, by bić na alarm?
Nawet jeśli, to używając owej metafory, warto za Ewangelią dodać, że w chwili zagrożenia z pomocą przychodzi Jezus. To On jest naszą nadzieją podczas różnych burz. Chrystus jest i pozostaje nieustannie naszym Panem, jest polem nadziei dla Kościoła, On przeprowadzi nas także przez trudności. Nie oznacza to, że nic od nas nie zależy – musimy otwierać się na działanie Ducha Świętego i powoli równać do standardów wyznaczanych przez Ewangelię.
To powinność niezależna od tego, czy wiatr i deszcz przychodzą z zewnątrz czy też z wnętrza naszej wspólnoty? Bo być może, jeśli nasza łódź nabiera dziś wody, to również w wyniku przewin i słabości samego Kościoła?
Tak, jesteśmy słabi i grzeszni, a jako Kościół katolicki popełniamy również ciężkie błędy i dopuszczamy się poważnych zaniedbań. Cieszy jednak to, że w coraz większym stopniu jesteśmy również na tyle dojrzali, aby się do tego przyznać, publicznie o tym powiedzieć, przeprosić i szukać właściwych rozwiązań. Rozmawiamy wszak po watykańskim szczycie z udziałem papieża, przewodniczących konferencji biskupów i przełożonych zgromadzeń zakonnych z całego świata na temat ochrony małoletnich przed pedofilią.
Widzimy dziś, jak świadomość kryzysu zmienia myślenie o Kościele, jak formuły klerykalne (w których wychowywano całe pokolenia, także mnie!) ustępują przed eklezjologią wspólnoty, według której każdy jest ważny, a najważniejszy – najsłabszy, nie zaś ten z najwyższym tytułem.