Michel Houellebecq to artysta. Nie jest dziennikarzem, politologiem czy badaczem religii. Gdy pytamy o jego stosunek do islamu, powinniśmy o tym pamiętać. Jest to pisarz tworzący fikcyjne opowieści. Ma więc pełne prawo do prowokacji, przerysowania, denerwowania czytelników. W zasadzie zgadzam się z jego poglądami dotyczącymi islamu, choć widzę w nich niekiedy właśnie pewną przesadę.
Jego Uległość zawiera dość przerażającą futurystyczną wizję przejęcia władzy we Francji przez islamistów. Mało realistyczne wydaje mi się umiejscowienie tych zdarzeń w niedalekiej przyszłości – w książce kandydat Bractwa Muzułmańskiego wygrywa wybory prezydenckie już w 2022 r. Nic dziś nie wskazuje na to, aby to było możliwe.
Jednocześnie widać jednak, że organizacje muzułmańskie (w tym te najbardziej radykalne, salafickie i właśnie Bractwo Muzułmańskie) we Francji i w innych państwach zachodnich są bardzo prężne, rozwijają się i zdobywają coraz większe poparcie. Również te z nich, które mają charakter autorytarny, korzystają z procedur i wolności demokratycznych. Pomysł, że któraś z nich w przyszłości uzyska znaczne wpływy, nie jest wyssany z palca. Znamy z historii przypadki, gdy siły antydemokratyczne przejmowały władzę dzięki demokratycznym wyborom.
Houellebecq podkreśla też w Uległości zagrożenie płynące z możliwości przejęcia francuskiego systemu edukacji przez saudyjskich szejków. W powieści wykupują oni słynną Sorbonę. To oczywiście niezbyt prawdopodobny scenariusz. Owszem, istnieją przypadki, gdy wydziały orientalistyczne prestiżowych zachodnich uczelni wspierane są finansowo przez państwa Zatoki. Przykładowo: znakomita jednostka badawcza zajmującą się Bliskim Wschodem na uniwersytecie w Exeter otrzymywała przez lata wielomilionowe wsparcie ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Korzystanie ze środków finansowych państw autorytarnych budzi uzasadnione kontrowersje, choć niełatwo określić, w jakim stopniu taki mecenat utrudnia prowadzenie bezstronnych badań naukowych. Dużo bardziej niebezpieczne niż sponsorowanie uczelni wydaje mi się finansowanie meczetów i szkół muzułmańskich w Europie przez Arabię Saudyjską. O nich francuski pisarz nie wspomina, a obawiam się, że już dziś są to miejsca radykalizacji muzułmanów europejskich: zarówno tych wywodzących się ze świata arabskiego, jak i tych z Azji Południowo-Wschodniej czy konwertytów z krajów Zachodu.
Houellebecqowi wytyka się czasem, że pisze tylko o negatywnych stronach islamu. To prawda. Pisze o nich, bo zło najlepiej się sprzedaje. Podobnie media w dużej mierze zajmują się tylko negatywnymi stronami tej religii. Trudno sobie wyobrazić, by np. obszernie opisywały pozytywne strony życia codziennego społeczności muzułmańskich na Bliskim Wschodzie albo piękno bliskiego mi sufizmu. Tak więc Houellebecq, gdy wspomina o islamie, to koncentruje się na obecnej w nim przemocy i na patriarchalnym podporządkowaniu kobiet mężczyznom. Nie dziwi mnie to. Nie powinniśmy zamykać oczu na fakt, że np. akty terroryzmu we współczesnej Europie w znacznej większości dokonywane są przez zradykalizowanych muzułmanów. W przeszłości mieliśmy oczywiście przypadki terroryzmu lewicowego (Czerwone Brygady) czy nacjonalistycznego (IRA), ale dziś największe zagrożenie płynie ze strony dżihadystów.