Gdy u schyłku 2018 r. ukazało się długo wyczekiwane polskie wydanie legendarnych Ostępów nocy Djuny Barnes (1892–1982), w podsumowaniach uznano przekład Marcina Szustera za jedno z najważniejszych wydarzeń literackich kończącego się roku. I nic w tym dziwnego, bo przecież ta powieść z 1936 r. należy do klasyki modernistycznej – dużo można było o niej do tej pory przeczytać, u tylu współczesnych piszących można znaleźć odniesienia do niej jako do w oczywisty sposób znanego tekstu kanonicznego. Dziwi jednak brak w tych zestawieniach Asymptot Stanisławy Przybyszewskiej (1901–1935), powieści z 1928 r., i to zdziwienie dotkliwe nie tylko w myśl „cudze chwalicie, swego nie znacie”, ale przede wszystkim dlatego, że to wyborna próba prawdziwie współczesnej prozy zdolnej odpowiedzieć na zapotrzebowania nowoczesnego świata. Zestawienie z Barnes nie jest przypadkowe, nie opiera się tylko na datach wydania umieszczonych w stopkach redakcyjnych, ale na tym, jak obie istotne są w historii światowego modernizmu. Niestety, tylko jedna z nich została do tej pory właściwie przeczytana i uznana.
*
Powieść Przybyszewskiej (jak sama pisarka, ta „cudzoziemka wychowana w Paryżu”) jeszcze na to rozpoznanie czeka. Tymczasem została obsadzona w nośnej roli „doskonałej odmiennej”, „córki swojego ojca” (rzecz jasna: prawie nigdy matki, malarki Anieli Pająkówny), a to chorej, a to szalonej, a to niezrozumiałej, i niekoniecznie zanosi się na zmiany, zmarła w 1935 r. pisarka sama nic z tą obsadą nie zrobi. Jakby łatwiej było jej nie czytać, tylko spoglądać w stronę nieślubnej córki Przybyszewskiego, smutnego szatana Młodej Polski, w stronę podkręcanego przez zgorszonych mieszczan skandalu obyczajowego, uzależnionej od morfiny młodej kobiety, w której łatwiej niż artystkę publiczność czytająca woli dostrzec chorą, odstępującą od obowiązujących zasad, powoli ginącą z głodu i nieszczęścia. Trudniej jednak dostrzec w niej gigantkę autorskiego projektu-życie, przenikliwą czytelniczkę współczesności niż ofiarę obyczajowej nagonki czy nędzy intelektualnej otoczenia, ojca i nałogu. Łatwiej jest trzymać się tego wypróbowanego wizerunku, niż czytać krytycznie. Uprzedzenia wobec Przybyszewskiej – tak postaci, jak i twórczości – związane są pewnie też z lękiem przed brakiem zrozumienia. Już nie tylko sama autorka okazuje się „zbyt dziwna”, ale i to, co po sobie zostawiła, zbyt trudne. Autorka Sprawy Dantona – bo z tym dramatem w pięciu aktach z 1929 r. zwykle kojarzona jest (jeśli w ogóle) Przybyszewska (utwory prozatorskie i listy trafiły na którąś z mniej dostępnych półek) – jest przedstawicielką wysokiego modernizmu, ale żywo zainteresowaną współczesnością w różnych jej wymiarach, w tym kulturą popularną czy masową. Jak mało kto spośród piszących w tamtym okresie w Polsce osób obejmuje doświadczenie rewolucji społecznej, artystycznej i obyczajowej; właściwie nie bardzo dziwi niedoczytanie jej twórczości, bo polski tryb lektury jest raczej konserwatywny, a – co ważniejsze – zanurzony jeszcze w XIX w. Zdaje się, że jej najbardziej rozpoznawalne dzieło (oraz adaptacja filmowa Andrzeja Wajdy z 1985 r.) przesłoniło resztę dokonań „obywatelki Przybyszewskiej”. Czy stało się tak przez krótkowzroczność i brak dociekliwości czytelników i czytelniczek czy może słabą obecność twórczości samej Przybyszewskiej w obiegu literackim? Cyrograf na własnej skórze i wydane ostatnio Asymptoty to wydarzenia świeże, ta część aktywności artystycznej Przybyszewskiej nie tyle nawet była zapomniana czy przysłonięta, ile przechowywana w archiwum, w maszynopisach (dokładniej: w poznańskim oddziale archiwum Polskiej Akademii Nauk). Premiera 80-letniego tekstu może wydawać się gestem ryzykownym, zwłaszcza w tak zachowawczym, jaki stał się ostatnio, polski obieg literacki. Czy ta stara nowość zadziała, na ile będzie zdolna odnieść się do wyzwań współczesności, na ile będzie zwyczajnie czytelna? Okazuje się, że na każde z tych pytań można odpowiedzieć pozytywnie, a nawet entuzjastycznie, może i dobrze się stało, że Asymptoty wydane zostały współcześnie, Przybyszewska daleko wykraczała poza swoją epokę, a może i daleko poza ograniczenia polskiego życia literackiego. Dzięki Asymptotom widać jeszcze wyraźniej, że jest nie tylko w pewnym sensie pisarką awangardową, ale i bardziej europejską niż polską, lokalne napięcia nie są dla niej tymi istotnymi. Pytania o tożsamość nie wiążą się tutaj z pytaniami o tożsamość narodową; choć od Wielkiej Wojny, czyli I wojny światowej, zaczyna się ta powieść, to przez chwilę nawet sprawa walki o niepodległość Polski nie wybrzmiewa w Asymptotach. Stawia za to Przybyszewska pytania o bezsens wojny, konfrontuje wyidealizowane obrazy działań wojennych, tych „przygód”, o które pyta matka 18-letniego Charlesa (zwanego Luką), wywołując w synu wściekłość, co z polskiej perspektywy może wydawać się obrazoburcze – zarówno reakcja chłopaka, jak i ujęcie negujące konieczność poświęcenia dla dobra ojczyzny czy podmiany doświadczenia na tekst propagandowy. Młodziutki Luka widzi upodlenie ludzi sprowadzonych do roli mięsa, którym można zapchać lufy dział przeciwnika, żywych trupów, które mają wykonywać rozkazy. Chce odmówić przyjęcia tej funkcji, bo żadna wyższa idea, jak ta patriotyczna, nie usprawiedliwia tej zbrodni dokonywanej na pokoleniu, nic nie usprawiedliwia zbrodni dokonywanych na jednostce, nic w działaniach wojennych bohaterskiego czy dobrego nie ma. Luka nie wierzy w wyższą konieczność, ten 18-latek na przepustce z frontu nie uznaje kojącej wiary w los; wydobywa z siebie niezależny, krytyczny wobec ogółu głos („dokąd go los zepchnął. Los? Gdzie tam los, ludzie!!”), oskarża i wymaga podjęcia działania wobec tego wszystkiego, czemu się sprzeciwia, i stawia pytania o możliwą wolność (w tym wolność do śmierci, czyli samobójstwo) w świecie zbudowanym na ułudzie, fałszywej wierze i manipulacji. Te wyraziste, przejmujące pierwsze strony Asymptot można czytać jak osobną część powieści, ale zarysowującą przy tym nadchodzący dramat przedstawianych bohaterów: Luki i jego kuzynki Edy.