Yuval Noah Harari to autor, którego nie sposób dziś pomijać. Niezależnie, co się na jego temat myśli, czy się go lubi czy nie, trzeba się do niego odnosić. Jego książki są dyskutowane zarówno wśród znajomych, jak i przez słynnych biznesmenów (Bill Gates i Mark Zuckerberg) czy znanych filozofów (Roger Scruton). Trzeba przyznać, że to ogromne dyskursywne zwycięstwo – patent, który nie byle komu udaje się zdobyć. Dlatego też, nawet jeśli w tym, co mówi, jest wiele skrótów, a jego koncepcje zataczają czasem zbyt szerokie łuki, to jego książki wymagają lektury.
Sięgałam po trzy jego tytuły wiedziona takim właśnie przekonaniem. Zawodowo bowiem interesuje mnie tylko część jego prac – ta wychylona ku przyszłości. Homo deus i Sapiens przeczytałam już dawno. Ostatnio zaś natrafiłam na 21 lekcji na XXI wiek i przekonałam się, że to nie jest książka dla mnie. To vademecum. Nie szukam przepisów na to, jak żyć i odnaleźć się w XXI w. Mnie interesuje, jak Harari buduje fundamenty swoich koncepcji, i to znajdowałam we wcześniejszych pracach. Zdaję sobie jednak sprawę, że istnieje dziś grupa myślicieli, do których z pytaniami i komentarzami zwraca się szeroka publiczność, a oni czują się zobligowani, by im odpowiadać. Kimś takim jest np. Jordan B. Peterson. Taki mądry pan z telewizji, osoba, która objaśnia świat, daje ludziom wskazówki. Mam wrażenie, że Harari, nolens volens, też w tę rolę teraz wchodzi.
Pracując w Stanach Zjednoczonych, widzę różnice w odbiorze Harariego – tam i tu, w Polsce czy szerzej: w Europie. Za oceanem tzw. public speaking, czyli zobowiązanie naukowca do tego, by publicznie i w sposób najbardziej przystępny dystrybuował swoją wiedzę, jest naturalne. Amerykańscy profesorowie często angażują się w dyskusje nie tylko stricte akademickie. Harari ma więc tam znacznie większą konkurencję. Ludzi, którzy piszą swoje opus magnum, a następnie robią z niego bardzo przystępną książkę, jest tam całkiem sporo. Sukces Harariego polegał na tym, że zauważyli go Zuckerberg i Gates, dzięki czemu stał się autorem, którego czyta się w Dolinie Krzemowej.
W tym kontekście wydaje mi się, że o ile Harari jest myślicielem globalnym, o tyle status guru intelektualnego początku XXI w. posiada przede wszystkim w Europie. Tutaj miał niewątpliwie mniejszą konkurencję.
***
Cenię pracę historyczną, jaką Harari wykonał w Sapiens. Pokazał, jak człowiek doszedł do miejsca, w którym jest. Były po drodze momenty nieplanowane i losowe, nakładały się i zderzały ze sobą różne procesy. Takie poprowadzenie narracji stanowiło dla mnie swego rodzaju zanegowanie heglizmu (czy też dyskusję z nim) w tym sensie, że wizja Harariego jest mocno zanurzona w biologii, czerpie wiele z Darwina, udowadnia, że dzieje człowieka to żaden racjonalny proces. Z częścią projektu Harariego, która zwrócona jest ku przyszłości, mam problem. A polega on właśnie na tym, że w Homo deus autor porzucił swoją wcześniejszą perspektywę. Jakby zapomniał o wielu zmiennych oraz losowości i zaczął po prostu mówić, jak będzie. Czytelnik nie dostaje od niego wielu scenariuszy. Jedyną propozycją Harariego jest wszechobecny dataizm, czyli algorytmiczne ewolucji biologicznej, okazuje się nie do powstrzymania. Przy okazji wychodzi na jaw nędza naszej kondycji, bo takie pojęcia jak wolna wola, podmiotowość, świadomość tracą sens. Problem w tym, że to w zasadzie ekstrapolacja tego, co jest, bez jakiegokolwiek uwzględnienia czynników zaburzających, pojawiających się nie wiadomo skąd i przestawiających nas na zupełnie inny kierunek.