POLYMESTOR
W psa zmienisz się o oczach płomiennych, w straszydło.
HEKABE
Hej! któż ci to obwieścił tę moją przemianę?
POLYMESTOR
Dionizos, wieszcz tracki, wróżby jego znane. (…)
HEKABE
Czy umrę, czy żyć będę, gdy się w głąb zanurzę?
POLYMESTOR
Nie! Umrzesz! Według ciebie nazwą grobu wzgórze — —
HEKABE
Po mojej tej przemianie? Czy jak się wydarzy?
POLYMESTOR
Mogiłą czelnej suki — przestrogą żeglarzy!
Eurypides, Hekabe (w tłumaczeniu Jana Kasprowicza)
Waruj, poemiks Joanny Łańcuckiej i Joanny Mueller, jest dla mnie sporym wyzwaniem. Być może dlatego, że łącząc słowo i obraz we wspólnym działaniu, autorki zmuszają do przekierowania odbioru na odmienne obszary percepcji zmysłowej. Być może również dlatego, że po poezję Joanny Mueller sięgam po dłuższej przerwie, mając w pamięci Wylinki (2010), czyli książkę opowiadającą o trudnym procesie rodzenia siebie i świata, o przybieraniu i zarazem nadawaniu kształtów i form nowemu światu, oraz Intima thule (2016), rzadko spotykaną w poezji kobiet opowieść o konieczności wytyczania granic własnego świata dla otwarcia się na bycie w ciągłych relacjach i reakcjach. I nagle Waruj! Książka niezwykła właśnie dlatego, że jest efektem artystycznych realizacji dwóch głosów, dwóch niepowtarzalności i dwóch wizji rzeczywistości. Przede wszystkim następuje tu zerwanie z prymatem słowa: nie wszystko musi tu zostać wypowiedziane, jak na kozetce psychoanalityka. Znacznie więcej dzieje się na obrzeżach słowa, w warstwie rytmicznej i brzmieniowej wiersza, ale też między dźwiękiem a światłem, między prędkością i intensywnością przekazu wiersza a obrazu. Obraz bynajmniej nie funkcjonuje tu jako komentarz dla wiersza; przeciwnie, komunikuje się z wierszem za pomocą tego, co dzieje się przed i poza słowem: rytmu, tonacji i intensywności przekazu. Dlatego Waruj to książka, która nie tylko stawia opór przed wejściem w zamknięte struktury kodu językowego, ale też go rozsadza. Autorki wykorzystują do tego w głównej mierze teksty i konteksty dobrze znane w zachodnim kręgu kulturowym, choć często poza ów krąg wykraczają. Chcą w ten sposób opowiedzieć historię kobiecych traum i krzywd po swojemu, nie wykorzeniając swoich narracji z materialnego kontekstu, w jakim powstawały. Waruj będzie więc zapisem procesu odzyskiwania przez kobiety głosu.
Łańcucka i Mueller ukazują świat przez pryzmat ostatnich wydarzeń, które w przeważającej mierze dotyczą walk odbywających się w sferze tzw. reprodukcji życia społecznego. Znajdziemy tu echa dyskusji o parytetach czy o mowie nienawiści, aluzje do Czarnych Protestów, afer pedofilskich czy #metoo, których osią spajającą jest walka kobiet i mniejszości o słyszalność i widzialność: „Żeby zniknąć, / najpierw musimy się pojawić (drobiny, z których nas wymazano, / tężeją w odłam wizji), abyście nas postrzegali: wyostrzone, jak kwarc zwarte, dogłębnie niepodzielne” (Gdzie nas nie ma w wyobrażeniu góry lodowej). Stawką tych walk staje się prawo głosu, które rozumieć należy nie tyle jako wolność słowa w sferze szeroko rozumianych swobód i praw, ile jako możliwość samoprzedstawienia, czyli mówienia z miejsca własnego usytuowania. Ten materialno-semiotyczny korpus Waruj jest więc wyrazem strategii, którą Luce Irigaray określiła mianem parler femme, czyli próbą pogodzenia praktyk dyskursywnych z cielesnymi sposobami istnienia. Mój głos w sprawie Waruj i tym razem będzie więc – a jakże! – głosem aprobatywnym.