Literacka Nagroda Nobla dla Olgi Tokarczuk ma pewien skromny związek z Niemcami, ponieważ telefon ze Sztokholmu zastał autorkę na autostradzie między Poczdamem i Bielefeld. Niemieckie autostrady – na których nie obowiązuje ograniczenie prędkości – nie są z pewnością idealnym miejscem dla wstrząsających wiadomości. Dzień wcześniej, od spotkania w księgarni Wist w Poczdamie, Tokarczuk rozpoczęła trasę promującą wydane wówczas w Niemczech Księgi Jakubowe. Na pierwszy wieczór autorski stawiło się 29 słuchaczy, wśród których z pewnością było kilkoro Polaków mieszkających w Poczdamie bądź Berlinie. Księgarze Carsten Wist i Felix Palent zwracali uwagę, iż istnieje szansa, by dostać autograf od przyszłej noblistki, wszak Tokarczuk uchodziła już za faworytkę w wyścigu o to najwyższe literackie odznaczenie. Nadzieje na sprzedaż się jednak nie ziściły, raptem kilka osób kupiło książkę.
Warto zaznaczyć, że Tokarczuk jeszcze przed Noblem należała do najbardziej znanych polskich autorów w obszarze niemieckojęzycznym, wydano osiem jej książek, była gościem festiwali literackich. Nie można mieć jednak złudzeń. Również w obszarze niemieckojęzycznym, jednym z największych rynków książki na świecie, nawet znane nazwiska światowej literatury nie mogą liczyć na wysokie nakłady. Słynna dedykacja Stendhala „to the happy few” pasuje do większości dzieł literackich.
Gdy Tokarczuk kilka godzin po ogłoszeniu decyzji o Noblu wysiadła z samochodu w Bielefeld, gdzie miała mieć spotkanie w miejskiej bibliotece, została otoczona przez chmarę ekip telewizyjnych. Wieczór autorski odbył się w wielkiej sali i z udziałem kilkuset słuchaczy.
Z dnia na dzień stała się laureatką Nagrody Nobla – laureatką, z którą jednak niemieckojęzyczna prasa się nie liczyła. Choć rozstrzygnięcie zostało przyjęte życzliwie, to nawet najbardziej renomowane media wydawały się nieprzygotowane, słabo znały autorkę i jej dzieło, niemal żaden recenzent nie przeczytał Ksiąg Jakubowych.
Dlatego też niemieccy dziennikarze poszli w ogólniki bądź po prostu odpisywali jeden od drugiego. Tokarczuk – czy to nie ta autorka, która przed rokiem dostała Nagrodę Bookera, która w swojej ojczyźnie jest bardzo popularna, ale także krytykowana przez polityków? Rozeszła się anegdota o ministrze kultury z rządzącego PiS-u, który publicznie przyznał się, iż nie przepada za jej książkami i żadnej nie doczytał do końca.
A był jeszcze Peter Handke, laureat Nagrody Nobla za rok 2019. Przy tym autorze można było stanąć na pewniejszym gruncie; każdy ważny niemieckojęzyczny publicysta znał jego dzieło albo nawet osobiście twórcę, mógł się wypowiedzieć na temat tego, czy pisarz, który wygłaszał mowę na pogrzebie Slobodana Miloševicia, jest godny Nobla czy też nie. Jako wydawca książek Tokarczuk w języku niemieckim musiałem nierzadko tłumić złość, gdy na łamach działów kultury wiele stron poświęcano dyskusji o Handkem, a Tokarczuk wzmiankowano gdzieś na marginesie. Należało powalczyć o autorkę i jej książki. Szczęśliwie jej wcześniejsze powieści, które miały się ukazać we wznowieniu dopiero w 2020 r., dzięki pracy dzień i noc, w ciągu czterech tygodni trafiły na rynek. Jeśli nawet publicyści zaniedbali polską laureatkę Nobla, to przynajmniej czytelniczki i czytelnicy mogli sobie wyrobić na jej temat własne zdanie.