Kiedy wybucha epidemia, wprowadzona zostaje społeczna izolacja, a zbiorowe wysiłki podporządkowuje się walce z wirusem, łatwo przegapić, że w tym stanie pozornego zawieszenia i bezruchu rodzą się zalążki nowego życia, nowej „normalności”. Rozwiązań kryzysowych, raz wprawionych w ruch, nie da się całkowicie odwrócić. Ale czasy zarazy to jednocześnie czasy zaraźliwych idei. Kiedy stary ład drży w posadach, otwierają się zablokowane czy niepomyślane wcześniej możliwości społecznej zmiany. Filozofka Catherine Malabou przypomniała ostatnio przymusową kwarantannę, jaką we włoskiej Mesynie odbył w poł. XVIII w. Jan Jakub Rousseau. Genewski myśliciel postanowił spędzić ją w samotności. Zdaniem Malabou to właśnie w warunkach radykalnego osamotnienia, nazywanego obecnie „dystansowaniem społecznym”, doświadczamy wyjątkowo mocno, jak bardzo uspołecznionymi istotami jesteśmy. W kwarantannie nasze „ja” przechodzi swoistą kwarantannę drugiego stopnia: w samotności odkrywamy w sobie społeczeństwo w miniaturze i zderzamy się z uniwersalną ludzką kondycją. Stąd czas ten sprzyja redefinicji naszej podmiotowości i odbudowie jej związków z otoczeniem na zupełnie nowej podstawie.
Nie trzeba jednak być uprzywilejowaną filozofką, której pozycja społeczna pozwala w komforcie zamknąć się przed światem i oddawać swobodnemu myśleniu, żeby określić czasy zarazy jako sprzyjające przemianom. Warunkiem izolacji jednych jest wytężony wysiłek drugich.
Oddzielenie wspiera się na pracy opiekuńczej – nie tylko będących na pierwszej linii frontu lekarzy, pielęgniarek czy ratowników medycznych.
Lecz również wszystkich grup szczególnie narażonych na zakażenie, dzięki którym niezbędne towary lądują na naszych półkach, terminowo znikają z naszych gospodarstw w formie śmieci, a osoby zależne otrzymują opiekę czy to ze strony swoich rodzin i sąsiadów, czy też opiekunek, wśród których w ostatnich latach dramatycznie wzrosła rola migrantek. Obserwując przebieg pandemii na całym świecie, nie można też zapominać o tych, którzy nie mogą zastosować się do marketingu wirusowego #zostańwdomu: bezdomnych, uchodźcach przetrzymywanych w obozach, pracownikach nieformalnych w slumsach globalnego Południa, którym kazano wracać, skąd przyszli, ani tych wszystkich, których domy łatwo stają się lazaretami, jak w przypadku rezydentów Domów Pomocy Społecznej, więźniów czy nieubezpieczonych Afroamerykanów umierających po cichu.
Przemoc i niesprawiedliwość, które w warunkach epidemii zawsze spadały na „ludzi luźnych”, z jednej strony obsadzały ich w roli „siewców zarazy”, oskarżanych o wszelkie zło, oraz wskrzeszały demony rasizmu, antysemityzmu i teorii spiskowych. W ten sposób krążenie chorób zakaźnych sprzyjało rozpowszechnianiu się wykluczających dyskursów społecznych. Z drugiej strony to właśnie ludzie pozostający w cyrkulacji okazywali się niezbędni, by społeczeństwo mogło przetrwać epidemię. Dzisiaj zwykle niedoceniana, niekiedy niewidzialna, praca kasjerek, kurierów, listonoszy, śmieciarzy, pracownic opieki, kierowców ciężarówek wychodzi na pierwszy plan. Społeczeństwo w chwili próby jakoś obchodzi się bez tych, którzy na co dzień są głównymi beneficjentami kapitalistycznej gospodarki (np. giełdowych maklerów czy specjalistów od public relations).