Mateusz Burzyk, Michał Jędrzejek: Ludzi zainteresowanych filozofią można w uproszczeniu podzielić na dwie grupy: pierwsza koncentruje się wyłącznie na tezach i argumentach, druga bierze także pod uwagę biograficzny lub społecznokulturowy kontekst pracy intelektualnej. Pan przynależy chyba do drugiej grupy i to pewnie jedna z przyczyn, dla których spotykał się Pan w swoim życiu z wieloma sławnymi filozofami, prowadząc z nimi rozmowy i wywiady. Dlaczego osoba, która stoi za filozoficzną teorią, jest dla Pana ważna?
Richard Kearney: Żywy człowiek ma dla mnie zawsze wielkie znaczenie – tak postrzegałem też filozofów, których czytałem. Poszczęściło mi się i miałem możliwość poznać najważniejszych myślicieli, nad którymi pracowałem, i uczyć się od nich. Kiedy wyruszałem na studia do Francji w 1977 r., żyli jeszcze Jean-Paul Sartre i Simone de Beauvoir (uczestniczyłem później w ich pogrzebach). Dane mi było uczęszczać na seminaria Paula Ricoeura, Emmanuela Lévinasa i Stanislasa Bretona. Cała trójka tworzyła komisję podczas obrony mojego doktoratu w 1980 r. Jacques Derrida, Roland Barthes, Jacques Lacan, Michel Foucault, René Girard, Gilles Deleuze, Claude Lévi-Strauss i Julia Kristeva wykładali wówczas w Paryżu, a ja, kiedy tylko mogłem, zawsze ich słuchałem. Z wieloma z nich przeprowadziłem wywiady dla czasopism, z którymi wówczas współpracowałem (przede wszystkim dla „Crane Bag” i „Esprit”), a z częścią – w szczególności z Derridą, Kristevą i Girardem – nawiązałem przyjacielskie relacje.
Lista tych nazwisk jest imponująca.
Powiedziałbym – nie chcąc przechwalać się znajomościami – że prawie wszystkich filozofów, którzy stanowili przedmiot mojego namysłu, znałem nie tylko z lektury, ale także ze słuchania „na żywo”. A nawet jeśli nigdy nie było mi dane spotkać osobiście Martina Heideggera, który mocno oddziaływał na moje myślenie w latach 70., to cztery lata po jego śmierci, w 1980 r., udało mi się odwiedzić jego rodzinny dom w Messkirch na południu Niemiec i spędzić kilka dni z jego bratem Fritzem, słuchając o życiu Heideggera, jego dorastaniu, edukacji i sposobie myślenia (to właśnie Fritz zwierzył mi się pewnego wieczora po butelce wyśmienitego lokalnego wina, że Heidegger nie był tak naprawdę filozofem, ale teologiem w przebraniu).
Wspominam o tym wszystkim, żeby pokazać, że dojrzewałem intelektualnie w żywej dyskusji ze współczesnymi autorytetami. Oznacza to, że kojarzyłem idee z ich osobistym tokiem myślenia. Zawsze byłem przekonany, że prawdziwe jest zdanie, które wypowiedział Ricoeur: „Najkrótszą drogą, która wiedzie ode mnie do siebie, jest myśl innego”. Tym innym była dla mnie konkretnie usytuowana skończona ludzka istota, a nie pozbawiona osobowości abstrakcyjna legenda. W przeciwieństwie do strukturalistycznej tezy o jego śmierci, autor tekstu był dla mnie zawsze żywy i inspirujący.