Charles Taylor w wystąpieniu w ramach dni Tischnerowskich przedstawił główne tezy swojej książki A Secular Age. Na podstawie zapisanych tam analiz autor konstatuje między innymi, że czasy współczesne są epoką indywidualizacji, poszerzonej autonomii ludzkiej, skłonności do wyboru własnej – rzec by można − idiosynkratycznej drogi. Rzeczywiście, wiele procesów cywilizacyjnych nowoczesności, w tym także ewolucję myślenia filozoficznego, opisuje się w ten sposób. Podobnie w religii, przynajmniej od czasów Lutra, coraz więcej ludzi chce do wiary dochodzić na własną modłę.
Stąd pilna potrzeba, powiada Taylor, jakiegoś otwarcia katolicyzmu na te zmiany. Zauważa, że w tej sprawie nie można liczyć na biskupów. Konkluduje, że „Kościół to my”, więc trzeba wziąć sprawy w swoje ręce. Wobec takiego wyzwania chciałoby się zapytać – co robić? W tym jednak najciekawszym momencie kanadyjski filozof przerywa swoje rozważania. Suspens skazuje na domysły. Spróbujmy więc zgadnąć, jakie są możliwe drogi realizacji hasła „Kościół to my”.
Najpierw jednak zwróćmy uwagę na kwestie, których zabrakło w tekście Taylora. Nie mamy odpowiedzi na pytanie, dlaczego właściwie biskupi nie zajmą się problemem indywidualnego dochodzenia do wiary? To element szerszego pytania o współczesną kondycję katolicyzmu. Nie do końca bowiem jest prawdą, że „Kościół to nie tylko biskupi, Kościół to my”. Można bowiem sobie wyobrazić Kościół biskupów bez świeckich, lecz nie odwrotnie (mamy msze bez „ludu”, nie mamy mszy bez księdza). W tradycyjnej teologii życie uświęcające Kościoła idzie przez ręce duchownych, bez nich nie ma Kościoła. Sakramenty, z których najważniejszych mogą udzielać jedynie księża (oni też wyłącznie głoszą na mszy kazania), są jedyną drogą zbawienia. Dopiero na II Soborze Watykańskim zaczęto głosić tezę przeciwną, o możliwości zbawienia bez formalnej przynależności do Kościoła katolickiego (zmiana dogmatu Soboru Florenckiego z XV wieku). Przy okazji wygenerowano sprzeczność, jako że nowa soborowa eklezjologia nie znalazła odzwierciedlenia w teorii i praktyce sakramentalnej regulowanej przez prawo kanoniczne. Wrócimy jeszcze do tego tematu.
Pytanie jest istotne: dlaczego biskupi, bez których nie ma Kościoła, nie dostrzegają wyzwania, przed jakim ich Kościół stoi? Co się stało, że duchowi przywódcy nie rozumieją tego, co wokół nich się dzieje? Pytanie jest drażliwe: odpowiedź musi prowadzić do krytyki kościelnych struktur, sposobu inicjacji w świat duchownych, hierarchicznej przepaści między duchownym a świeckim wedle archaicznego modelu społecznego: pasterz – owca, przez pasterza karmiona i strzeżona. To w szczególności odstręcza od kontaktów z instytucjami kościelnymi.
W świecie przednowoczesnym była to zależność naturalna, rzymski dominus, feudalny suweren sprawowali pieczę nad poddanymi. Dziś ten model nie ma prawa istnieć w Kościele, bo konserwuje formalnoprawną nierówność ludzi, co jest sprzeczne z zasadami nowoczesnych społeczeństw. Z takiej niedopasowanej do współczesności struktury wynika system sprawowania władzy, nominacji, kastowego zamknięcia duchownych. Konsekwencje są opłakane, ujawniają się między innymi w postaci wybuchających regularnie skandali finansowych i obyczajowych.