Przypomniałam sobie, że kiedy byłam w jego wieku, o ludziach bez pracy, osobach bezrobotnych, mówiło się „niebieski ptak”. Pejoratywnie, ale mnie bardzo to określenie fascynowało, było w nim coś wolnościowego.
Tylko że bezrobocie nie ma w sobie wiele wolności. W Polsce mierzy się je od końca lat 80. na podstawie raportów dostarczanych do Ministerstwa Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej przez urzędy pracy. Stopa bezrobocia to wskaźnik, którzy obejmuje konkretnych ludzi: niemających legalnej pracy, zarejestrowanych w urzędzie i zgłaszających się na wezwania. To moim zdaniem słaba miara w czasie, gdy wiele osób zwyczajnie nie rejestruje się w urzędach pracy, gdy ludzie znajdują dorywcze, półoficjalne zajęcia albo próbują przetrwać od zlecenia do zlecenia.
Kiedy piszę te słowa, w Polsce jest ok. miliona zarejestrowanych osób bezrobotnych. Prawo do zasiłku ma nie więcej niż 16% spośród nich.
Richard Harrison, brytyjski psycholog, doszedł do wniosku, że osoby pozostające dłużej bez pracy przechodzą ten sam emocjonalny cykl: na początku jest szok i podkopanie wiary w siebie, potem przychodzi faza optymizmu i pewności, że wszystko się ułoży, a jeśli się przez dłuższy czas nie układa – nastrój znów się pogarsza, i to drastycznie.
Osoby bezrobotne, z którymi zdarzyło mi się rozmawiać, powtarzały, że towarzyszy im uczucie zawodu, frustracji, apatii, wyobcowania, także gniewu. Że czują się nieprzydatne, mało sprawcze, ciągle oceniane przez tych, którzy pracę mają. Nie tak często mówiły o portfelu, o finansowych niedostatkach związanych z brakiem pracy – nie dlatego, że to nie były ich realne problemy, ale dlatego, że praca nie jest jedynie źródłem utrzymania. To także relacje towarzyskie, temat do rozmów. Bez pracy można całymi tygodniami nie wychodzić z domu, nie rozmawiać z nikim oprócz domowników – jeśli się ma bliskich. Można wcale nie wstawać z łóżka. I nie ma to nic wspólnego z lenistwem. W świecie, w którym ogół pracuje, praca staje się strukturą pozwalającą zaplanować dzień, tydzień, miesiąc i rok. To w odniesieniu do pracy planujemy wakacje i ważne prywatne uroczystości, spotkania towarzyskie, opiekę nad dziećmi i zakupy.
Ale praca to też paradoks.
Polacy są przepracowani, tygodniowo spędzają w pracy więcej czasu niż pozostali Europejczycy. A jednocześnie bardzo wielu polskich pracowników nie wierzy w sens swojej pracy, a gdyby ich zapytać, nie umieliby wytłumaczyć, czym się właściwie zajmują.
Choć to akurat nie jest zarezerwowane wyłącznie dla Polaków – w sondażu z 2015 r. prawie 40% Brytyjczyków przyznało, że ich praca jest bezwartościowa. Podobne wyniki otrzymali badacze z Holandii.
David Graeber z London School of Economics w swojej książce Praca bez sensu przekonuje, że nawet jedna trzecia miejsc pracy nie przynosi społeczeństwu żadnego pożytku. Graeber pisze, że najczęściej na bycie bezużytecznymi skarżyli mu się pracownicy działów human resources, public relations, bankowości, konsultingu, telemarketerzy i prawnicy. To oni przyznawali, że dostają pensję za wykonywanie kompletnie absurdalnych i niepotrzebnych czynności.