Zdarzały się jej chwile zwątpienia, zapytywała nieraz, czy powinna nadal pisać, czy kogoś to jeszcze obchodzi. Gdy przychodzi dziś zmierzyć się z pustką po jej odejściu, mam podobne wątpliwości: kogo obchodzi moje wspomnienie? Może nie trzeba już nic dodawać: przecież wiadomo, jak mądrą, wrażliwą, uważną na drugiego człowieka i zaangażowaną w rzeczywistość osobą była. Tłumaczę sobie jednak, że może to moje światło, choć nie za mocne i nieco migotliwe, pozwoli zobaczyć jeszcze maleńki fragment jej osoby. A jeśli tak, to przecież warto, choćby z wdzięczności do niej.
Wydawać się może, że starość – zwłaszcza taka od dziewięćdziesiątki w górę – jest jedna, naznaczona ułomnością niedomagającego ciała, osłabieniem funkcji poznawczych i społecznych. Gdy pierwszy raz spojrzałam na dłonie pani Józefy Hennelowej – mocno pomarszczone, lekko sine, pełne przebarwień, z wyraźnie widocznymi żyłami, miałam wrażenie, że to właśnie symbol starości. Spoglądałam ze smutkiem, a i nieraz niepokojem, jak trzyma w nich do góry nogami kartki z napisanym tekstem, jak z wielkim trudem szuka przycisku zielonej słuchawki na telefonie. Nie chciała, żeby jej pomagać, wolała pozostać samodzielną. Z czasem chyba nauczyłam się cierpliwości i niewychodzenia przed szereg z pomocą, gdy ta nie była konieczna, bo lepiej było ją zastąpić towarzyszeniem. Zrozumiałam też, jakkolwiek banalnie to brzmi, że starość, nawet ta pojedyncza, czyli starość konkretnego człowieka, jest bardzo różna i nawet wtedy, gdy wydaje się, że osiągnęła swoją pełnię, może zacząć postępować jeszcze bardziej.
Gdy wchodziło się do gościnnego pokoju w jej mieszkaniu, na stole zawsze leżały ostatnie numery prasy: „Tygodnika Powszechnego”, „Magazynu Świątecznego Gazety Wyborczej”, „Polityki”, ale też „Gościa Niedzielnego” czy gazetki parafialnej. Oglądała TVN24 i słuchała Radia Maryja.
W niej te wyostrzane na co dzień w mediach podziały nieco traciły na sile, odchodziły na dalszy plan. Oczywiście wydawała ostre i krytyczne sądy o rzeczywistości, lecz zawsze kryły się za nimi wcześniejsze głębokie rozumienie i analiza sytuacji.
Gdy przychodziłam, zwykle zapytywała, czy słyszałam już o jakiejś omawianej właśnie w mediach sprawie, a ja – początkowo ze wstydem – przyznawałam się do niewiedzy. Stopniowo przyzwyczaiłam się do tego, że to pani Józefa jest zawsze na bieżąco. To ona miała już wstępnie przejrzany i podczytany jej przez kogoś „Tygodnik Powszechny”, podczas gdy ja dopiero zdążyłam go przekartkować w redakcji lub tramwaju. Gdy przynosiłam jej nowy „Znak”, prosiła, żeby opowiedzieć, o czym przygotowaliśmy Temat Miesiąca, często też przeczytać edytorial, a początkowo i dłuższe teksty. I choć czasem wydawało mi się, że zamyka oczy i odpływa w inne światy, w najmniej nieoczekiwanym momencie potrafiła zadać pytanie o niedosłyszane właśnie słowo. Podczas pracy zawsze była „tu i teraz”.