fbpx
Aleksander Hall grudzień 2010

Zły klimat politycznej jesieni

Wydarzenia października potwierdziły, że w naszej polityce w dalszym ciągu panuje niedobry klimat. W dwudziestym pierwszym roku naszej niepodległej państwowości doszło do pierwszej zbrodni, motywowanej polityczną nienawiścią. W łódzkim biurze poselskim Prawa i Sprawiedliwości został zastrzelony Marek Rosiak, działacz tego ugrupowania, a inny działacz i pracownik biura został ciężko ranny.

Artykuł z numeru

Świętowanie. Rytuał czy rutyna?

Sprawca czynu wykrzykiwał, że nienawidzi Jarosława Kaczyńskiego i jego chciał zabić. Z dotychczasowych doniesień z toczącego się śledztwa wiemy, że zamachowiec interesował się także politykami innych ugrupowań i jest prawdopodobne, że podobny los mógł spotkać także polityka PO czy SLD.

To prawda, że ludzie głęboko zaburzeni emocjonalnie i szaleńcy znajdują się w każdym społeczeństwie. Byłoby jednak błędem uznać łódzką śmierć za przypadkową. Jest więcej niż prawdopodobne, że przyszłego zabójcę zachęcił do działania klimat agresji i braku umiaru w wypowiadanych słowach, panujący od pewnego czasu w naszym życiu politycznym. Dobrze więc się stało, że najwyżsi przedstawiciele Rzeczypospolitej, dostrzegli znaczenie tego, co wydarzyło się w Łodzi i dali temu publiczny wyraz, udając się osobiście na miejsce tragedii, by złożyć hołd ofierze zbrodni.

Kiedy w III Rzeczpospolitej zapanował w życiu politycznym klimat agresji ? Od kiedy politycy zaczęli wypowiadać się o przeciwnikach politycznych jako o wrogach, którzy nie zasługują na elementarny szacunek? Przez pierwsze kilkanaście lat naszej odzyskanej niepodległości, mniej więcej do 2006, może 2007 roku, zasadniczym politycznym podziałem w Polsce, był podział na siły wyrastające z ruchu „Solidarności” i formację politycznych spadkobierców PRL. Był to podział głęboki, wyrastający z naszej historii, ale przecież nie prowadzący do aktów nienawiści. Podział obozu solidarnościowego w 1990 roku, którego konsekwencją było starcie Wałęsy i Mazowieckiego w wyborach prezydenckich, był bolesny, towarzyszyły mu złe emocje, ale także nie było w nim wzajemnej nienawiści i pogardy.

W mojej pamięci pozostaje wrażenie, że ten ton zaczął się pojawiać w roku 1993, w trakcie demonstracji niedawnych zwolenników Wałęsy, palących kukłę prezydenta pod Belwederem. Brutalizację obyczajów i języka polityki przyniosło też wkroczenie w 2001 roku do parlamentu reprezentacji „Samoobrony” z Andrzejem Lepperem na czele. Było jednak coś, co osłabiało efekt poczynań lidera „Samoobrony” i jego ludzi. Były przerysowane, miały w sobie nierzadko coś z teatru groteski. Jest smutnym paradoksem, że traktowanie przeciwnika politycznego jako wroga upowszechniło się po wyborach 2005 roku, gdy scenę polityczną zdominowały PiS i PO, jeszcze niedawno zapowiadające wspólne rządy. To konflikt tych ugrupowań, wywodzących się z solidarnościowej tradycji, przyniósł radykalny wzrost wzajemnej werbalnej agresji. Odpowiedzialność za ten stan rzeczy nie rozkłada się równo. Wyraźnie większą ponosił PiS, a zwłaszcza jego przywódca Jarosław Kaczyński. Nie jestem w tej ocenie oryginalny. Badania opinii publicznej pokazują, że tak uważa większość ankietowanych Polaków. Wydawało się, że tragedia smoleńska przyniesie wstrząs i przyczyni się do zamiany politycznych obyczajów. Te nadzieje wyrażałem ponad pół roku temu na łamach „Znaku”. Przebieg kampanii prezydenckiej zdawał się je potwierdzać. Niestety, po jej zakończeniu i wyborze Bronisława Komorowskiego nastąpiła nowa eskalacja konfliktu. Znowu nadal jej ton Jarosław Kaczyński. Było coś bardzo smutnego i gorszącego, że to wokół znaku krzyża postawionego w dniach narodowej żałoby przed Pałacem Prezydenckim, dochodziło do wydarzeń, w których objawiały się bardzo złe emocje.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się