fbpx
fot. Anna Liminiowicz
Olga Gitkiewicz październik 2020

Wiedzieć coraz mniej

Prawie 30% polskich pracowników czuje się niedoinformowanych. Niestety przez lata ćwiczy się nas w tym, by nie domagać się dostępu do informacji.

Artykuł z numeru

Wiesław Myśliwski. Słuch absolutny

Czytaj także

Olga Gitkiewicz

Ten stolik jest mało stabilny

Wróciłam niedawno z dłuższego pobytu w Czechach, kraju ludzi poinformowanych. Na każdym kroku dostawałam tam jasne informacje: co wyrzucać do tego kosza, a co do tego obok. Dlaczego nie parkować w bramie (w tłumaczeniu z translatora: „To prywatny dom, jeśli tu zaparkujesz, nie będziemy mogli wyjechać”). Dlaczego nie działa poidełko w parku („Trwa pandemia, bezpieczniej jest nie pić wody z  ujęć ogólnodostępnych”). W czwartek herbaciarnia będzie nieczynna – „Wyjeżdżam na zlot fanów herbaty do Pilzna”.

Wpatrując się w te wszystkie piktogramy i objaśnienia, przypomniałam sobie wizytę lekarską sprzed kilku lat – musiałam skonsultować wyniki rezonansu z chirurgiem. Moja neurolog zapisała na skierowaniu „cito”, co w praktyce oznaczało dwa miesiące. W wyznaczonym dniu i o wyznaczonej godzinie stawiłam się na konsultację u bardzo znanego wrocławskiego specjalisty, ale gabinet był pusty. Czekałam na wizytę trzy godziny, przychodzili kolejni pacjenci ze znakami zapytania w oczach. W tym czasie nikt nas nie poinformował, kiedy przyjdzie lekarz, dlaczego się spóźnia, co się dzieje. Wreszcie pojawił się chirurg – zmęczony, milczący, unikający kontaktu wzrokowego. Obejrzał płytę z rezonansu i wzruszył ramionami, a potem zaczął wypełniać jakieś dokumenty dla NFZ-etu.

– Panie doktorze, i co? – zapytałam wreszcie.

– Nic takiego – usłyszałam i więcej wyjaśnień się nie doczekałam. Pytałam więc dalej, dorzuciłam, że moja lekarka sugeruje poważne zagrożenie zdrowia.

– Jak długo pani czekała na wizytę? – mruknął. – Dwa miesiące? Gdyby to było coś poważnego, już by pani nie żyła.

W ten oto sposób zostałam poinformowana, że prawdopodobnie nic mi nie dolega. Może powinnam się oburzyć, ale nie zareagowałam. To dlatego, że przez lata ćwiczono mnie w ograniczaniu dostępu do informacji. W szkole byłam tym dzieckiem, które pytało: „A dlaczego? Jak?”. „Nie interesuj się” – słyszałam często. Dopiero na studiach, gdy moja grupa drążyła jakiś wątek, jedna z wykładowczyń powiedziała nam szczerze:

– Słuchajcie, nie znam odpowiedzi na wszystkie pytania, często jestem raptem jeden rozdział w podręczniku przed wami.

Może właśnie dlatego wybrałam ten, a nie inny zawód – żeby móc się interesować i domagać odpowiedzi. Ale jako dziennikarka również napotykam przeszkody. Moja skrzynka mailowa jest pełna pytań wysłanych do rozmaitych instytucji i organizacji. Satysfakcjonujących odpowiedzi mam garstkę. Informacje, jeśli już przychodzą, są najczęściej niewiele wyjaśniającymi formułkami pisanymi od matrycy. Zdarzało mi się pisać do polskiego oddziału międzynarodowej korporacji i tygodniami nie dostawać żadnej odpowiedzi.

To zresztą szerszy problem i nie dotyczy tylko mojego zawodu. Prawie 30% polskich pracowników czuje się niedoinformowanych – nie wiedzą, w jaki sposób funkcjonuje firma, w której są zatrudnieni, jak dokładnie wygląda struktura czy nawet kto jest ich bezpośrednim przełożonym. O jakichkolwiek przekształceniach i zmianach dowiadują się pokątnie w firmowej kuchni lub na papierosie. Wiele osób w czasie lockdownu przyznawało: „Nie wiemy, co z nami będzie. Co z naszymi pensjami”. Takich niedoinformowanych grup jest więcej. Choćby pasażerowie – najczęściej wiedzą na temat podróży naprawdę niewiele. Gdy pociąg czy autobus się spóźnia, niejednokrotnie nie mają pojęcia, co dalej, jak duże będzie opóźnienie, o której dotrą na miejsce. Teraz, w czasie pandemii, są straszeni ryzykiem zarażenia się w transporcie publicznym, ale nie dowiedzą się, czym ta obawa jest spowodowana.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się