Trudno mi sobie wyobrazić relację ze wstydem u notorycznego awanturnika i obsesjonisty, jakim był Wojaczek. Ale tajemnica? Nic innego nie przychodzi mi na myśl w związku z życiem i twórczością mikołowskiego poety.
Właściwie całe jego życie było twórczością, co potwierdza ta gruba, pięknie wydana księga. Pisanie stanowiło najważniejszy element związków Wojaczka z otoczeniem, wciskało się w każdą szczelinę już i tak osobniczego życia poety. Czemu mielibyśmy się dziwić, że i listy traktował jako akt twórczy sui generis? A bywają one brudnopisami rodzących się wierszy, piekielnie dobrymi erotykami („gdybym umiał napisać Ciebie we mnie” – kończy list do Teresy Ziomber, narzeczonej), narzędziem dialogu prowadzonego ze sobą – świadomym talentu poetą.
Zebrana korespondencja (a sprawy sekretne mieszają się tu z listami urzędowymi, zawodowymi, listami do matki lub ojca – z prośbą o pieniądze, ścierkę, mydło) dowodzi rzeczy arcyciekawej – że pisanie stanowiło dla Wojaczka rodzaj autentycznego, intymnego związku ze światem („Podszedł do mnie i poprosił o adres, pytając, czy mógłby do mnie pisać listy” – wspomina pierwsze spotkanie z poetą Stefania Cisek, jego młodzieńcza miłość). I że był to – mimo tak krótkiego poetyckiego stażu – człowiek kompletny literacko, zdefiniowany przez pisanie. A jednocześnie to w wymykaniu się, w ciągłych ucieczkach widział swój los. „Jedyny pewny adres, adres mojej matki” – napisał Arturowi Sandauerowi 4 maja 1968 r., trzy lata przed śmiercią.
Czytaj także
(Ponad)czasowe. Listy kiedyś i dziś
–
Rafał Wojaczek
Listy miłosne i nie
Wydawnictwo Warstwy, Wrocław 2019, s. 468