Kilkudziesięciu aktywistów międzynarodowej grupy Extinction Rebellion 7 września 2020 r. zablokowało ul. Świętokrzyską w Warszawie. Chcieli w ten sposób zwrócić uwagę na nadchodzącą katastrofę klimatyczną i wymóc na politykach ogłoszenie alarmu klimatycznego. Aktywiści mają już dosyć bierności w kwestii zmagań ludzkości ze zmianami klimatu. Członkowie wywodzącej się z Wielkiej Brytanii inicjatywy wcześniej m.in. okupowali wiele ulic w Londynie i demonstrowali w Nowym Jorku. W Monachium postawili symboliczne szubienice, które miały unaocznić obserwatorom, że ocieplanie się klimatu jest procesem zagrażającym przeżyciu jeśli nie całego gatunku ludzkiego, to przynajmniej wielu jego przedstawicieli.
Oczekiwanie podjęcia jednoznacznych działań zderza się jednak z pragmatyką codzienności. Wbrew pozorom politycy w tym temacie nie są bierni, bo nieustanne kluczenie jest swego rodzaju aktywnością. I to niełatwą: balansowanie pomiędzy koniecznością ograniczenia emisji dwutlenku węgla a utrzymaniem wzrostu standardu życia obywateli swoich państw to zadanie wymagające niebywałej ekwilibrystyki. Niekończące się negocjacje obracają się właśnie wokół wyważenia obu tych racji. Do coraz większej części decydentów dociera powoli, że skuteczne przeciwdziałanie zmianom klimatu musi opierać się na solidnej korekcie modelu ekonomicznego, w kierunku bardziej egalitarnym, wspólnotowym i inkluzywnym. Działania w obszarze samej energetyki bez wątpienia nie wystarczą.
Cele a rzeczywistość
W 2015 r. w Paryżu odbyła się konferencja Narodów Zjednoczonych ws. klimatu. Podpisane na niej porozumienie zakłada dążenie państw zrzeszonych w ONZ do ograniczenia wzrostu temperatury na świecie. Miałaby ona być maksymalnie 1,5°C wyższa niż w czasach sprzed rewolucji przemysłowej. W tym celu świat powinien osiągnąć neutralność klimatyczną, czyli zerową emisję dwutlenku węgla netto, do roku 2050. Założenia były więc bardzo ambitne – wcześniej mówiono o ograniczeniu wzrostu temperatury do 2°C – jednak, niestety, dotychczas pozostają one tylko na papierze.
ONZ publikuje co roku Emissions Gap Report, który pokazuje postępy we wdrażaniu celów klimatycznych na świecie. Najnowsza edycja z 2019 r. nie napawa przesadnym optymizmem. W ostatniej dekadzie emisja gazów cieplarnianych rosła w tempie 1,5% rocznie, a w 2018 r. osiągnęła rekordowy poziom 55,3 gigaton dwutlenku węgla. Emisja CO2 z energetyki oraz przemysłu w samym 2018 r. wzrosła o 2% i także była rekordowa.
Co gorsza, nie ma specjalnych oznak, że szczyt emisji jest już za nami, więc z każdym rokiem zwłoki odraczane reformy będą musiały być radykalniejsze.
Już teraz można założyć, że zrealizowanie celów klimatycznych z konferencji w Paryżu będzie wymagać do 2030 r. ograniczenia emisji CO2 o ponad połowę w stosunku do 2018 r.