Pozwoli on dokładniej przewidywać pogodę i związane z nią katastrofy – powodzie, susze i wielkie pożary. Cyfrowa Ziemia ma także pomóc w budowaniu makroscenariuszy dla katastrofy klimatycznej oraz w prognozowaniu reakcji społeczeństw dotkniętych jej najbardziej dramatycznymi skutkami. Algorytm zostanie uruchomiony w przyszłym roku na trzech superkomputerach w Finlandii, Włoszech i Hiszpanii. Każdy będzie w stanie przeprowadzić około miliarda operacji na sekundę. Zdaniem badaczy cyfrowa Ziemia ma być potężnym narzędziem adaptacji do zmian, które nas czekają w najbliższych dekadach.
I tak się tylko zastanawiam… Jaki będzie wiatr na tej bliźniaczej Ziemi?
Czy wiejąc od morza, będzie na tyle silny, by dało się na nim położyć z otwartymi ramionami? Czy będzie trzeba się z nim układać w czasie jesiennych tras, negocjować kierunek, który się obrało, by mieć w nim sprzymierzeńca? Bo szukać wroga w wietrze nie ma przecież sensu.
A deszcz? Czy będzie bębnił od samego rana o dach namiotu? Tak że jeszcze przed otwarciem oczu będzie się wiedziało, iż to dzień kiedy naprawdę nic nie trzeba? Że można leżeć i czytać albo po prostu spać w kokonie śpiwora i czekać, aż się trochę przejaśni numeryczne niebo. Czy on tam gdzieś będzie – taki deszcz i jego bębnienie? Dobrze, żeby były, skoro ma to być prawdziwa siostra bliźniaczka.
I czy będą też zmierzchy, te, kiedy pejzaże nasiąkają cieniami? Kolory sprawiają wtedy wrażenie, że mogłyby się rozpaść od własnej intensywności. Ale nic nigdy nie pęka, nic się nie rozpada, przychodzi noc i trzeba zjechać z trasy, by poszukać noclegu. I czy wjeżdżając już po cyfrowym zmroku do wsi, będzie się tam czuło tę największą ze wszystkich samotność (i będzie się wiedziało, że to nie ona jest najgorsza)? Ona przecież wynika z chłodu, wilgoci i ciemności. I jeszcze z ciepłych świateł domów widocznych w oddali. Czy da się to zaprogramować? Czy algorytm samoświadomie uwzględni to w swych obliczeniach? I czy wydarzą się tam i takie numeryczne poranki – nie wszystkie, tego nie żądam – że da się popatrzeć z góry na mgłę? Czy da się tam wyjechać ze Stronia jeszcze przed świtem, by po godzinie jazdy stanąć na Przełęczy Droszkowskiej i zobaczyć, że nic poza nią już nie istnieje? Czy numeryczna cisza tego poranka wybrzmi tak samo? Czy stojąc tam i dysząc ze zmęczenia, trzeba będzie chować dłonie pod pachami, bo zapomniało się rękawiczek z długimi palcami, a to już przecież początek września?
I czy cyfrowe cumulusy płynące gdzieś tam przez płytę główną superkomputera w Finlandii będą czasem wyglądać jak najprawdziwsze góry? Niechby wyglądały tak tylko czasem, może i tylko w perspektywie bliźniaczej dla tamtej polnej drogi i tylko dla jednego chłopca. Choćby dlatego, że właśnie tam kazał mi się zatrzymać, wysiadł z przyczepki i patrzył oniemiały ponad czubkami sosen.